Stołeczny sąd w Budzie nałożył na 91-letniego Bélę Biszku areszt domowy i przedłużył o trzy miesiące postępowanie w sprawie jego odpowiedzialności za przestępstwa popełnione po antykomunistycznym powstaniu w 1956 r. Biszku był członkiem najwyższych władz Węgier, które pod parasolem wojsk ZSRR objęły rządy po obaleniu rządu Imre Nagya.
Biszku został jednym z najbliższych współpracowników lojalnego wobec Moskwy nowego przywódcy Jánosa Kádára. W latach 1957–1961 był ministrem spraw wewnętrznych i w tej roli nadzorował pokazowe procesy, w trakcie których skazano na śmierć m.in. Imre Nagya, dowódcę wojsk powstańczych Pála Malétera czy najmłodszego więźnia Pétera Mansfelda. Bezpośrednio przypisuje mu się wydanie zgody na otwarcie ognia do uczestników dwóch demonstracji po upadku powstania. Szczególnie krwawo zakończyło się rozpędzanie demonstracji w górniczym mieście Salgótarján, gdzie siły bezpieczeństwa zabiły ok. 130 osób.
Biszku znany był z ortodoksyjnie komunistycznych poglądów, które na początku lat 60. przestały odpowiadać łagodzącemu represje Kádárowi. Biszku stracił wtedy fotel ministra, choć pozostał członkiem kierownictwa partii.
– Na Węgrzech próby rozliczania przestępstw z czasów komunizmu podejmowane były kilka razy, jednak nigdy nie przyniosły konkretnych rezultatów – mówi „Rz” prof. Ignác Romsics, jeden z najbardziej znanych historyków węgierskich. W 1993 r. przyjęto ustawę o ściganiu przestępstw wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. Po długich perypetiach rozpoczęło się śledztwo przeciwko 28 osobom. Po prawie dziesięcioletnim przewodzie sądowym dwu-, trzyletnie wyroki więzienia dostało zaledwie trzech dawnych oprawców stalinowskich.
Przyjęta w 1994 r. kolejna ustawa dotyczyła odpowiedzialności wyższych funkcjonariuszy państwowych wydających polecenia, na podstawie których popełniono przestępstwa. Umożliwiała ona także lustrację, jednak obwarowano ją trudnymi do spełnienia warunkami i wyłączono całe grupy (np. księży i dyplomatów).
– W praktyce wyniki śledztw były marne. Wynikiem 11 tysięcy postępowań było uznanie za tajnych współpracowników służb bezpieczeństwa zaledwie około 200 osób – mówi prof. Romsics. W wielu sprawach brakowało dokumentacji, nierzadko zdarzały się przypadki szantażu i wykorzystywania lustracji do gier politycznych. Tak było, gdy o współpracę z bezpieką oskarżono socjalistycznego premiera Pétera Medgyessyego, a dowody, których nie było w archiwach, wypłynęły „z nieznanych źródeł”.