Nie tak miało to wyglądać. Najważniejsza polska inicjatywa dyplomatyczna ostatniego ćwierćwiecza zakładała stopniowe przyłączenie Ukrainy do Unii Europejskiej, co położyłoby kres odbudowie rosyjskiego imperium i zapewniło naszemu krajowi bezpieczne granice na wschodzie.
Jednak zaoferowany władzom w Kijowie pod naciskiem Polski układ stowarzyszeniowy z Brukselą na razie doprowadził do zupełnie czego innego. Składając życzenia noworoczne swoim rodakom, prezydent Petro Poroszenko przyznał, że Ukraina właśnie przeżyła „najgorszy rok od II wojny światowej" a ten, który się rozpoczyna, „wcale nie będzie łatwiejszy".
Trudno się z tym nie zgodzić. W wyniku flirtu z Europą Ukraińcy stracili Krym i najważniejszy okręg przemysłowy w Donbasie, gospodarka kraju jest na równi pochyłej, państwu w każdej chwili grozi bankructwo, a poziom życia ludności tak bardzo spadł, że ryzyko nowego Majdanu, tym razem przeciwko prozachodnim władzom, staje się coraz bardziej realne.
Polski plan nie wypalił, bo Warszawa nie przewidziała ani brutalnej reakcji Rosji, ani ucieczki z Kijowa Wiktora Janukowycza, ani dramatycznej kondycji ukraińskiego państwa, które nie tylko nie jest w stanie obronić się przed agresją ze wschodu, ale także spełnić warunków integracji z Unią. Polska nie wzięła także pod uwagę tego, że dla Zachodu Ukraina nie jest na tyle ważna, aby warto było zapłacić wysoką cenę za wyrwanie jej z objęć Kremla.
Wobec takiej porażki Bruksela odsunęła polskie władze od negocjacji z Władimirem Putinem. W połowie stycznia rosyjski przywódca spotka się w Astanie z prezydentami Ukrainy i Francji oraz kanclerz Niemiec, ale nie będzie tam przedstawicieli naszego kraju. To już kolejna w ostatnich miesiącach taka sytuacja.