Pierwsza przeciwko temu, co nazywa „brakiem współczucia" polityków, zbuntowała się Bryndis Bjorgvinsdottir. Na swojej stronie na Facebooku islandzka pisarka zapowiedziała, że jest gotowa przyjąć w swoim mieszkaniu uciekinierów z Syrii, Iraku lub innego kraju ogarniętego wojną.
Odzew jest po prostu zdumiewający. W kraju zamieszkanym przez ledwo 300 tys. osób do czwartku chęć przygarnięcia imigrantów zgłosiło 14 tys. Islandczyków, 5 proc. ludności wyspy.
„Jestem samotną matką wychowującą sześcioletnie dziecko. Możemy razem przyjąć jeszcze jedno dziecko, mamy dla niego pokój, jedzenie, zabawki. Jestem nauczycielką, więc nauczę to dziecko naszego języka, zintegruje się z naszym społeczeństwem" – pisze Hekla Stefansdottir z Rejkiawiku.
Islandia, choć nie jest członkiem Unii Europejskiej, ale należy do umowy z Schengen, do tej pory deklarowała przyjęcie ledwie 50 uchodźców w nadchodzących dwóch latach. Ale pod tak dużą presją społeczną władze zrewidują swoje stanowisko.
– Zbierzemy wszystkie oferty i podniesiemy zadeklarowaną w Brukseli kwotę uchodźców – obiecuje Eyglo Hardardottir, minister ds. socjalnych.
W trudnej sytuacji przez własnych obywateli został także postawiony Mariano Rajoy. Premier Hiszpanii był do tej pory wyjątkowo niechętny przyjmowaniu dodatkowych uchodźców: zdaniem dziennika „El Pais" Madryt nie przyjmie więcej niż uzgodnione w lipcu 2,7 tys. osób.
Jednak 29 sierpnia związana z populistyczną, lewicową partią Podemos burmistrz Barcelony Ada Colau spotkała się z przedstawicielami organizacji pozarządowych i rozpoczęła akcję szukania wolnych mieszkań dla uchodźców. Od tamtej pory przystąpiło do niej kilkanaście czołowych miast kraju, w tym Saragossa, Pampeluna, Walencja, Malaga i La Coruna.