Dzieci ubrane w niepasujące części garderoby, z wyciągniętymi rączkami i z szeroko otwartymi, wygłodzonymi oczami pędzą w kierunku wolontariuszy. Plandeki namiotowe, pod którymi żyją ze swoimi rodzicami, są dobrze ukryte w krzakach. W tle mieni się morze. Wolontariusze w pomarańczowych kamizelkach wołają w kierunku migrantów: taksim, taksim. Z kanistrami z wodą, pieluszkami, fasolową zupą przedzierają się przez trudno dostępny teren. „Taksim" po arabsku „dzielić się", „nie zatrzymywać wszystkiego dla siebie" jest tam najczęściej w użyciu.
Marzenie o Europie a plastikowa rzeczywistość
Francis de Mik pochodzi z Holandii i chętnie angażuje się w pomoc dla potrzebujących. Wysoka, ładna blondynka jest żoną Turka. Nieopodal stąd mają domek letniskowy. – Słyszałam, że tu pod gołym niebem żyje ciężarna kobieta. Trudno uwierzyć, jakie panują tu warunki – tłumaczy Holenderka reporterowi Deutsche Welle motywy swego zaangażowania.
Z migrantami można porozumieć się tylko na migi. Nikt z nich nie zna tureckiego, niewielu arabski, a angielskiego w ogóle nikt. Większość mężczyzn, kobiet i dzieci pochodzi z Afganistanu. Mają za sobą przebyte 5 tys. kilometrów. Marzenie o życiu w Europie wydaje się być bliskie spełnienia. W rzeczywistości oznacza, jak na razie, życie pod plastikową plandeką.
Elitarna turystyka z migrantami w tle
Rzadko kiedy zderzają się ze sobą na tureckim wybrzeżu Morza Egejskiego dwa tak skrajnie różne światy.