Sanders ledwo zaczął rewolucję

Na ten dzień Hillary Clinton czekała od miesięcy: jej arcyrywal wreszcie wycofał się z walki o prezydenturę.

Aktualizacja: 15.07.2016 01:15 Publikacja: 13.07.2016 19:26

Gdyby nie aparat Partii Demokratycznej, Bernie Sanders mógłby zawalczyć o Biały Dom, a nawet go zdob

Gdyby nie aparat Partii Demokratycznej, Bernie Sanders mógłby zawalczyć o Biały Dom, a nawet go zdobyć

Foto: AFP

– Ona musi zostać następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych – powiedział senator z Vermontu na wspólnej konferencji prasowej z Hillary Clinton w jednym z liceów w Portsmouth (New Hampshire). Ale zaraz dodał: – Wspólnie zaczęliśmy polityczną rewolucję aby przemienić Amerykę, i ta rewolucję musi trwać".

To nie są słowa rzucone na wiatr. 14 miesięcy temu, gdy Bernie Sanders zaczynał walkę o nominację Partii Demokratycznej, żaden poważny ekspert nie dawał mu szansy na zdobycie znaczącej części elektoratu. Ale do tej pory jedyny członek Kongresu, który sam siebie nazywa socjalistą (Amerykanie do tej pory utożsamiali to określenie z obraźliwym „marksistą", jeśli nie wręcz „komunistą"), zdobył poparcie 13 mln zwolenników Partii Demokratycznej! I tak naprawdę to nie ich zbyt mała liczba zdecydowała o tym, że Sanders nie stanie naprzeciw Donalda Trumpa w walce o Biały Dom w listopadzie. Senator otrzymał bowiem 1894 głosów delegatów, niewiele mniej niż była sekretarz stanu (2204). Rozstrzygające okazało się stanowisko aparatu partyjnego, czyli tzw. superdelegatów: 560 z nich poparło Clinton, 47 na Sandersa.

– To jedna z rzeczy, które pozostaną po Sandersie: uświadomił Amerykanom, jak mało demokratyczny jest tak naprawdę proces desygnowania kandydatów do prezydentury – mówi „Rz" Stephanie Kramer, ekspertka waszyngtońskiej fundacji Pew. – Równocześnie Amerykanie zdali sobie sprawę z roli wielkiego biznesu, Wall Street, w polityce. Kampania Sandersa była w całości finansowana z drobnych datków ludzi, ale Clinton – w znacznym stopniu przez banki, przedsiębiorców, fundusze inwestycyjne, które potem wystawią za to rachunek.

74-letni senator już od wielu tygodni wiedział, że nie ma szansy na uzyskanie nominacji. Nie rezygnował jednak z walki, aby coraz szerzej rozpowszechnić swoją „rewolucję". Dla Clinton to poważny problem. Na wiece Sandersa przychodzili przede wszystkim młodzi. I gdy już zrezygnował, okazało się, że 45 proc. Amerykanów w wieku 18–30 lat nie wie, na kogo głosować. Reszta w większym stopniu poparła Clinton (38 proc.) niż Trumpa (17 proc.).

Aby wygrać wybory, Clinton będzie więc musiała mianować na kandydata na wiceprezydenta któregoś z przedstawicieli lewego skrzydła Partii Demokratycznej, np. senatora z Massachusetts Elizabeth Warren czy może nawet samego Sandersa. Ale co ważniejsze, będzie musiała włączyć do swojego programu istotną część postulatów, o które od początku swojej kariery walczy Sanders.

Senator urzekł miliony Amerykanów serią śmiałych postulatów, które mają uratować kurczącą się klasę średnią. Apelował o ujawnienie listy donatorów, którzy finansują kampanie wyborcze polityków. Walczył o powszechny system darmowych ubezpieczeń zdrowotnych i zniesienie opłat za studia wyższe. Sanders chce także wprowadzić minimalną godzinową stawką 15 dolarów i narzucić sztywne regulacje działalności Wall Street. Sceptycznie odnosi się do umów o wolnym handlu, w tym z Unią (TTIP), za to walczy o znaczne zaostrzenie regulacji ochrony środowiska w kraju, gdzie nawet parki narodowe mogą być niszczone, jeśli służy to interesom wielkiego kapitału.

– Jeśli Partia Demokratyczna nie uwzględni tych postulatów, nie można wykluczyć, że powstanie trzecie ważne ugrupowanie, które postawi sobie za cel wdrożenie rewolucji Sandersa. To może doprowadzić do marginalizacji demokratów – uważa Stephanie Kramer.

Sandersowi nie udało się trafić do wyborców mniejszości narodowych, przede wszystkim Murzynów i Latynosów. Jego żydowskie pochodzenie (ojciec w 1921 r. przyjechał do Nowego Jorku z miejscowości Słopnice w Małopolsce) i związane z tym uprzedzenia okazało się dla tej grupy wyborców barierą nie do pokonania. To jeden z istotnych powodów ostatecznego zwycięstwa Clinton.

Ale, rzecz zaskakująca, Sanders, który sam uważa się za agnostyka, zdołał przekonać do swojej kandydatury znaczną część młodych ewangelikanów, do tej pory murowanego elektoratu republikanów.

– To sygnał zasadniczej zmiany religijności amerykańskiego społeczeństwa. Do tej pory trudno było sobie wyobrazić, aby polityk, który nie należy do jednego z głównych Kościołów chrześcijańskich, mógł zrobić wielką karierę w polityce. Ale z naszych tegorocznych badań wynika, że już 23 proc. Amerykanów uważa się za ateistów, agnostyków lub nie deklaruje przywiązania do żadnego Kościoła. To zasadniczy wzrost w stosunku do 2007 r., gdy takie osoby stanowiły 16 proc. społeczeństwa – mówi Stephanie Kramer.

Sanders wprowadził jeszcze jedną zmianę w amerykańskiej polityce: ani razu nie atakował Clinton, nie zniżał się do obelg i kłamstw. Ale tego akurat sekretarz stanu nie może naśladować. Będzie teraz walczyć z przeciwnikiem z innej bajki: Donaldem Trumpem.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1182
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1181
Świat
Meksykański żaglowiec uderzył w Most Brookliński
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1178
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1177