Trwały one 12 godzin i dotyczyły spraw, z powodu których Boliwia znalazła się
w grudniu na krawędzi wojny domowej. Była więc mowa o autonomii, której żądają bogate regiony, o reformie rolnej i nowej konstytucji. Morales próbował narzucić swym rodakom etatystyczną i promującą prawa Indian kosztem białych ustawę zasadniczą bez debaty, pod nieobecność deputowanych opozycji. Poparły go jednak tylko trzy ubogie regiony. Pozostałych sześć zagroziło secesją.
Łagodząc ton Evo Morales poszedł w ślady Hugo Chaveza, który ostatnio próbuje zmienić wizerunek. – Nie jesteśmy ekstremistami – zapewnił Wenezuelczyków kilka dni temu.