– Tego właśnie sobie życzę, chcę zostać męczennikiem – mówił wczoraj ubrany w biały turban Chalid Szejk Mohammed, prosząc sąd wojskowy o karę śmierci. Proces człowieka, który przyznał się do zaplanowania ataków na World Trade Center – wraz z czterema współpracownikami – rozpoczął się niemal siedem lat po zamachu na Nowy Jork. Całej piątce grozi egzekucja, m.in. za terroryzm, spisek i zamordowanie niemal 3 tys. osób.
Najważniejszy członek al Kaidy, którego udało się złapać Amerykanom (w 2003 roku w Pakistanie), nie zgodził się na obrońców z urzędu – wyjaśnił, że religia mu na to nie pozwala. Skrytykował USA za „krucjaty” w Afganistanie i Iraku oraz wydawanie „nielegalnych ustaw”, m.in. dopuszczających małżeństwa gejów.
Szejk Mohammed przyznał się nie tylko do tego, że podsunął Osamie bin Ladenowi pomysł zamachu na World Trade Center, ale też do udziału w ponad 30 innych atakach. W planach miał m.in. zamordowanie Jana Pawła II, byłych amerykańskich prezydentów Jimmy’ego Cartera i Billa Clintona oraz pakistańskiego przywódcy Perweza Muszarrafa. Chciał też wysadzić w powietrze amerykański Empire State Building i Kwaterę Główną NATO w Brukseli. Zamierzał – przy użyciu samolotów: polskich, czeskich, słowackich, rumuńskich lub chorwackich – zniszczyć lotnisko Heathrow.
Tych planów nigdy nie zrealizowano, ale wiele jego zbrod-niczych pomysłów terrorystom udało się urzeczywistnić. Oprócz ataku na WTC, również zamachy na Bali, które kosztowały życie 200 osób. W Pakistanie Chalid własnoręcznie poderżnął gardło dziennikarzowi Danielowi Pearlowi. – Moją błogosławioną ręką obciąłem głowę temu amerykańskiemu Żydowi – opowiadał później oficerom wywiadu USA (jego zeznania w zeszłym roku ujawnił Pentagon).
Widział się w roli superterrorysty. Siebie i Osamę bin Ladena porównywał m.in. z wielkimi przywódcami z historii. – My robimy to samo, co Jerzy Waszyngton – przekonywał Amerykanów łamaną angielszczyzną.