Mimo wielu różnic, jakie dzielą George’a W. Busha i Baracka Obamę, w jednym odchodzący i przychodzący prezydent USA wydają się zgodni: szybkie i sprawne przekazanie władzy ma kluczowe znaczenie w warunkach finansowego kryzysu, terrorystycznego zagrożenia i trwających na Bliskim Wschodzie wojen.
– Prezydent elekt chce mieć pewność, że ruszymy z kopyta już 20 stycznia, bo nie mamy ani chwili do stracenia – oświadczył współdowodzący zespołem były szef gabinetu w administracji Clintona John Podesta. 20 stycznia to data zaprzysiężenia nowego prezydenta.
Dysponujący budżetem w wysokości 12 mln dolarów, 450-osobowy zespół będzie miał swą siedzibę w mieście, w którym wciąż jeszcze mieszka (do czasu przeprowadzki do Białego Domu) prezydent elekt: w Chicago. Stamtąd już od przyszłego tygodnia ludzie Obamy – w domyśle przyszli pracownicy administracji – mają się zająć szczegółowym przeglądem sytuacji w ponad 100 resortach i agencjach rządowych. Będą się konsultować ze swymi odchodzącymi kolegami, a także tymi urzędnikami, którzy pozostaną.
By takie konsultacje i analizy były możliwe, konieczne jest przyspieszone tempo wydawania poświadczeń bezpieczeństwa, dających pracownikom zespołu dostęp do dokumentów i informacji objętych klauzulą tajności. Do tej pory wydano 100 takich pozwoleń. Dwie najważniejsze sfery, na których zamierza skoncentrować się zespół, to ekonomia i bezpieczeństwo.
Mimo dużego tempa przygotowań Obama nie ogłosił na razie żadnych decyzji personalnych poza mianowaniem kongresmena Rahma Emanuela przyszłym szefem gabinetu. Kandydaci do kierowania poszczególnymi resortami zostaną ogłoszeni prawdopodobnie wkrótce po ujawnieniu nazwisk osób nadzorujących pracę podzespołów zajmujących się najważniejszymi problemami. Ma to nastąpić do końca tego tygodnia.