Dziennik "Kommiersant" napisał o przymiarkach Moskwy do nowej wojny handlowej – tym razem z Litwą. Według moskiewskich służb sanitarnych w litewskich produktach mlecznych znaleziono antybiotyki. Wilno twierdzi, że to nieprawda, a za całą sprawą stoi polityka. "Kommiersant" sugeruje, że Moskwa bierze odwet za sprzedaż polskiemu Orlenowi rafinerii w Możejkach i próbuje w ten sposób wywrzeć nacisk na nową prezydent Litwy.
Dwa dni wcześniej Dmitrij Miedwiediew przystąpił do odbudowywania wpływów na Ukrainie – publicznie krytykując politykę kończącego właśnie kadencję Wiktora Juszczenki i oskarżając go o całkowite zepsucie relacji między "bratnimi narodami". "Za karę" wyjazd na Ukrainę nowego ambasadora odroczono do lepszych czasów – czyli do pojawienia się w Kijowie bardziej rozsądnego kierownictwa.
Walka nie ustaje też na froncie białoruskim. Niesfornego Aleksandra Łukaszenkę, który nie chce uznać niepodległości Osetii Płd. i Abchazji i tworzyć sił szybkiego reagowania w ramach ODKB – rosyjskiego anty-NATO – ukarano mleczną wojną. Na razie bez efektów.
To nie wszystko – Moskwa traci wpływy w Azji Środkowej, na Kaukazie, a nawet w Mołdawii. Jako antidotum stosuje dobrze znany sobie środek: "groźby i kredyty". – To jest efekt systemu wartości, który zaszczepił Putin. Pieniądze i siła. Pieniądze pozwolą nam ich kupić, siła zastraszyć – ocenia w rozmowie z "Rz" politolog Dmitrij Orieszkin. A pieniędzy na "braterskie" rozdawnictwo jest coraz mniej. – By nie tracić wpływów w byłym ZSRR, Moskwa musi działać. Problem w tym, że działa coraz bardziej agresywnie, a efekty są odwrotne do pożądanych – mówi "Rz" Aleksiej Makarkin z Centrum Technologii Politycznych w Moskwie. – Dla Kremla wycofanie się czy bardziej wyważone kroki byłyby oznaką słabości, ale tutaj naprawdę potrzebna jest "miękka siła" – dodaje ekspert. – Właśnie dlatego Moskwa stopniowo traci wpływy na rzecz Zachodu i Chin – przekonuje.
[srodtytul]Oblężona twierdza [/srodtytul]