W wieku 58 lat Verena Becker wygląda na zmęczoną życiem kobietę, która nie rozumie, dlaczego znów posadzono ją na ławie oskarżonych. Owszem, była terrorystką Frakcji Czerwonej Armii (RAF), ale spędziła już z tego powodu 12 lat za kratkami.
Do wiosny ubiegłego roku prowadziła spokojne życie w Berlinie. Zaczęła pisać wspomnienia. „Czy powinnam się modlić za Siegfrieda Bubacka?” – napisała w rękopisie. Przez myśl jej nie przeszło, że jej duchowe rozterki staną się przedmiotem sądowych dociekań, i to po 33 latach od zamachu RAF na prokuratora generalnego Niemiec.
Siegfried Buback zginął w kwietniu 1977 roku. Jechał służbowym mercedesem do biura, gdy na jednym ze skrzyżowań obok auta zatrzymał się motocykl. Siedzący z tyłu pasażer (lub pasażerka) skierował automat w stronę prokuratora, jego ochroniarza i kierowcy. Nikt nie przeżył. Śmierć prokuratora generalnego miała być ostrzeżeniem, że mimo aresztowania Andreasa Baadera, Ulriki Meinhof i innych przywódców RAF armia ich gotowych na wszystko następców nigdy nie złoży broni.
Do tej pory nie udało się ustalić, kto strzelał, kto prowadził motocykl oraz ilu terrorystów uczestniczyło w akcji. Ma to wyjaśnić obecny proces Vereny Becker. Na to liczy prokuratura. Skąd te nadzieje? Bo z analiz DNA pozostałości śliny na kopertach wysłanych przez RAF po zamachu wynika, że ich nadawczynią była właśnie Verena.
W kopertach były listy, w których Frakcja Czerwonej Armii przyznała się do zamachu. – Skoro Becker wysłała listy, musiała być wtajemniczona w organizowanie zamachu – twierdzi prokuratura.