500 specjalistów do spraw zwalczania skutków katastrof rozpoczęło w środę rano prace porządkowe. – Wciąż panuje chaos, nikt nie wie, co robić, gdzie zacząć – mówił jeden z pracowników.
– Prace posuwają się zbyt wolno. Wyciek był w poniedziałek, dzisiaj jest środa, a my wciąż czekamy na rozkazy – dodał.
Skala zniszczeń środowiska nie została jeszcze w pełni oszacowana. Woda pitna nie jest zanieczyszczona, nie ma też zagrożenia promieniowaniem. Skażona została natomiast gleba. Organizacja ochrony przyrody WWF obawia się, że jeżeli szlam nie zostanie dokładnie usunięty, w ciągu pięciu dni może dotrzeć do Dunaju. Groźny dla zdrowia jest nie tylko bezpośredni kontakt z mazią, ale także wdychanie toksycznych oparów. Zdaniem ekspertów w ciągu 15 – 20 lat w zanieczyszczonych rejonach może wzrosnąć ryzyko zachorowań na raka płuc. Niektórzy mieszkańcy deklarują chęć przeniesienia się do innych części Węgier.
Nieznane są wciąż przyczyny katastrofy. Dyrekcja zakładów nie poczuwa się do winy. Zapewniła jednak, że pokryje koszty pochówku ofiar śmiertelnych oraz wesprze finansowo poszkodowane rodziny kwotami około 1,5 tys. zł na osobę.
Do tej największej katastrofy ekologicznej na Węgrzech doszło w poniedziałek. Z fabryki aluminium wyciekło około miliona metrów sześciennych toksycznej substancji. Maź rozlała się na powierzchni 40 kilometrów kwadratowych. Śmierć poniosły cztery osoby, a 123 znalazły się w szpitalach.