[i]Korespondencja z Moskwy[/i]
Tym razem burmistrz Chimek Władimir Strelczenko osobiście pofatygował się do sądu. Naprzeciwko odkarmionego urzędnika siedział winowajca. Nie mógłby wstać, nawet gdyby chciał, bo od miesięcy jeździ na wózku inwalidzkim. Michaił Bekietow ma w głowie dziurę wielkości jabłka, nie może mówić. Nogę i trzy palce lewej ręki amputowano mu po tym, gdy w listopadzie 2008 roku został brutalnie pobity przez do dzisiaj niewykrytych sprawców.
Bekietow uważa, że to burmistrz Strelczenko nasłał na niego bandytów, bo dziennikarz podpadł mu licznymi krytycznymi publikacjami. Występował m.in. przeciwko nielegalnemu wyrębowi lasu w Chimkach pod budowę nowej autostrady. „Siał ferment”, oskarżając władze o powiązania z zaangażowanym w projekt biznesem, organizował protesty. O wszystkim pisał w swojej gazecie „Chimkińska Prawda”. Bekietow był bezkompromisowy i uparcie ignorował kolejne sygnały. Najpierw ktoś kijami bejsbolowymi zabił jego psa, a następnie podrzucił szczątki zwierzęcia pod jego drzwi. Potem wyleciał w powietrze zaparkowany przed domem samochód. – To polityczny terror. Zleceniodawcą jest Władimir Strelczenko – powiedział wówczas w wywiadzie dla stacji REN TV.
Właśnie za te słowa został pozwany przez Strelczenkę. Ten oświadczył w sądzie, że pretensji już nie ma, ale pozwu nie wycofa, bo musi bronić swojego dobrego imienia. W efekcie sędzia uznała Bekietowa za winnego i nałożyła na niego 5 tys. rubli (ok. 500 zł) grzywny. Wprawdzie dziennikarz, w związku z przedawnieniem, płacić nie musi, ale w świetle prawa jest oszczercą.
Jego adwokat Andriej Stołbunow zapowiedział zaskarżenie decyzji sądu. – Nasze sądy nie są niezawisłe – skomentowała wyrok obrończyni praw człowieka Ludmiła Aleksiejewa.