Ta książka powinna nazywać się „Dzieje głupoty w Niemczech". Wyobraźmy sobie sytuację: w pewnej miejscowości żyje dwóch sąsiadów. Dachy ich domów niemal się stykają, ale mimo to – gdy wybucha między nimi kłótnia – jeden z nich zaprósza u drugiego ogień. Dom wroga staje w płomieniach. Ogień jednak oczywiście przedostaje się na sąsiednią strzechę.
Według niemieckiej badaczki Elisabeth Heresch Berlin podczas I wojny światowej wydał na wspieranie rosyjskiej rewolucji równowartość dzisiejszego pół miliarda euro. Tony wywrotowej literatury, broń i materiały wybuchowe dla dywersantów, szmuglowanie przez granicę agitatorów. A wreszcie słynny „zaplombowany wagon", którym w 1917 roku przewieziono do Rosji Lenina.
Operacją, której pomysłodawcą był Żyd z Berezyny Aleksander Helphand-Parvus, kierował cesarski Sztab Generalny. Berlin traktował rewolucję jako broń masowego rażenia, która miała zniszczyć nieprzyjaciela od wewnątrz. Rzeczywiście, na początku wypadki potoczyły się zgodnie z planem. „Wjazd Lenina do Rosji udany. Działa ściśle według życzeń" – pisał jeden z niemieckich dyplomatów.
Bolszewicy po przejęciu władzy podpisali separatystyczny pokój z Niemcami, rozwiązując im ręce na froncie zachodnim. Sytuacja jednak szybko wymknęła się spod kontroli. Fala rewolucyjna zmiotła z tronu nie tylko Mikołaja II, ale także Wilhelma II. W 1920 roku Armia Czerwona usiłowała przenieść ogień rewolucji do Niemiec (wówczas rolę strażaka odegrała Polska), a w 1933 roku władzę w Berlinie przechwyciła mutacją bolszewizmu – NSDAP.
W 1941 roku doszło do kłótni w rodzinie: Hitler i Stalin wzięli się za łby. Zwyciężył ten ostatni i w 1945 roku ogień zaprószony niegdyś przez Niemców strawił ich ojczyznę. Jak się okazało, znowu rację miał towarzysz Lenin. „Jeżeli niemieccy kapitaliści są tak głupi, że zawiozą nas do Rosji, to sami sobie kopią grób. Przyjmuję tę propozycję" – mówił w 1917 roku.