Berlusconi po uszy zaangażował się w ostrą, a chwilami wulgarną kampanię wyborczą, ogłaszając, że te wybory, choć lokalne, będą testem poparcia dla niego i jego rządu. Stwierdził, że na kandydatów opozycji mogą głosować wyłącznie „ci bez mózgów". Wspierając urzędującą burmistrz Mediolanu Letizię Moratti powiedział, że jeśli zwycięży jej konkurent Giuliano Pisapia, związany w młodości z radykalną lewicą, stolica włoskiego kapitalizmu stanie się miastem Cyganów, muzułmanów i narkomanów. Jak zwykle zarzucał kandydatom lewicy, że są kryptokomunistami. W piątek w swoim codziennym komentarzu w tele- wizji RAI Giuliano Ferrara, błyskotliwy analityk i gorący zwolennik Berlusconiego, stwierdził, że w tej kampanii wyborczej centroprawica popełniła wszelkie możliwe błędy, premier wygadywał głupoty, a na dodatek pokłóciły się między sobą obie partie koalicji rządzącej: Lud Wolności Berlusconiego i Liga Północna Umberto Bossiego.
W efekcie tych wyborów we wszystkich największych miastach Włoch poza Rzymem, gdzie nie głosowano, rządzi opozycja: w Mediolanie, Neapolu, Bolonii, Turynie i Florencji. I na pewno nie jest to wyłącznie rezultat katastrofalnej kampanii wyborczej. Najbardziej bolesna, a równocześnie symboliczna jest utrata matecznika Berlusconiego Mediolanu, któremu ton nadaje klasa średnia, polityczna klientela premiera.
Po raz pierwszy, jak twierdzą włoscy analitycy, charyzma Berlusconiego nie zdołała pomóc jego kandydatom, a raczej im zaszkodziła. Również po raz pierwszy przywództwo Berlusconiego kontestowane jest w szeregach jego własnej partii i wspierających go mediów. Kilka dni przed balotażami Ferrara i naczelny „Libero" Maurizio Belpietro sugerowali, by premier ogłosił, że nie wystartuje w wyborach parlamentarnych w 2013 r. i namaścił swego następcę, bo ich zdaniem tylko taka deklaracja pozwoli mu rządzić do końca mandatu. Nawet koledzy partyjni Berlusconiego zaczynają nieśmiało przypominać, że szef będzie miał we wrześniu 75 lat.
Premier z wizytą w Rumunii oświadczył w Bukareszcie wczoraj wieczorem, że porażka w wyborach lokalnych nie zagraża stabilności rządu, zwłaszcza że o swej lojalności zapewnił go koalicjant Umberto Bossi. Jednak Liga Północna straciła w tych wyborach 20 proc. głosów, obwiniając o to otwarcie Berlusconiego, co oznacza, że przyszłość koalicji wisi na włosku.
Zwolennicy Berlusconiego próbują tłumaczyć, że wszystkiemu winien jest kryzys i dla-tego wszędzie w wyborach lokalnych rządzący przegrywają (Niemcy, Hiszpania) lub tracą poparcie (USA, Francja). Trudno jednak nie wiązać klęski wyborczej z tym, że od miesięcy, o co skrzętnie dba opozycja, włoska polityka obraca się wokół kłopotów Berlusconiego z prawem i obyczajem. Jest oskarżony w czterech toczących się równocześnie procesach. 10 miesięcy temu w jego partii doszło do rozłamu. Berlusconi i rząd są w defensywie. Są zajęci sobą, a nie Włochami, którzy są tym najwyraźniej zmęczeni i chcą zmiany. Wszystko wskazuje na to, że trwająca już 17 lat era Berlusconiego dobiega końca.