Kilka dni temu wyszło na jaw, że podatnicy zapłacili równowartość 127 tys. dol. za podwójne, luksusowe łóżko do samolotu służącego szefowi rządu do lotów krótkodystansowych. Zainstalowano je tuż przed podróżą premiera do Londynu. Beniamin Netanjahu wraz z żoną Sarą uczestniczyli tam w pogrzebie Margaret Thatcher (lot trwał pięć i pół godziny).
Informacja nie znikała z czołówek serwisów informacyjnych, gdy w sobotę Izraelczycy przygotowywali się do wyjścia na demonstracje przeciwko cięciom budżetowym, które spowodowane są kryzysem. Manifestacje odbyły się w kilku największych miastach. W największej, w Tel Awiwie, wzięło udział kilkanaście tysięcy ludzi. Mimo to wczoraj Kneset zatwierdził budżet, w którym przewidziano spore cięcia na wydatki socjalne i armię.
Również wczoraj wydawało się, że skandal „samolotowo-łóżkowy" już nieco przycichł. Do tego premier obiecał nie tylko wymontowanie luksusowego łóżka z samolotu, ale także, że w ogóle miejsc leżących nie będzie w samolocie latającym na krótkie dystanse. Tyle, że Izraelczyków zszokowały kolejne informacje o wydatkach premiera.
Okazuje się, że wydatki na rezydencję szefa rządu – utrzymywaną z pieniędzy podatników – w ciągu zaledwie trzech lat wzrosły o 80 proc. O jaką kwotę chodzi? W 2012 r. było to 5,43 mln szekli, w przeliczeniu prawie milion dolarów. Dla porównania w 2009 r. na utrzymanie rezydencji szefa państwa wystarczało niewiele ponad 3 mln szekli.
Ponad dwukrotnie w rezydencji Beniamina Netanjahu wzrosły w ciągu ostatnich trzech lat wydatki na jedzenie i przyjmowanie gości, tak samo jak na odzież, make-up oraz fryzjerów. Najwięcej kontrowersji wzbudzają jednak informacje o wydaniu 318 tys. szekli na prywatną willę Netanjahu na wybrzeżu. Media natychmiast zażądały śledztwa w tej sprawie.