Najpierw trojka [MFW, UE i Europejski Bank Centralny – przyp. red.] poinformowała nas, że nie oczekuje żadnych nowych działań w związku z przyszłorocznymi finansami, a teraz nagle zmienia zdanie – tłumaczył obywatelom premier Antonis Samaras dzień przed rozpoczętymi wczoraj negocjacjami z wierzycielami.
Tak jest mniej więcej co kwartał i stawką jest jak zwykle kolejna wielomiliardowa transza kredytów zapobiegająca bankructwu kraju. Jak zwykle też są problemy. Tym razem nie wiadomo, kto zasypie dziurę w przyszłorocznym budżecie ocenianą na 2 mld euro.
Rutynowo już w czasie gdy w Atenach trwają targi o pieniądze, związki zawodowe organizują strajk generalny. Dzisiaj stanie transport komunalny, odwołanych zostanie sporo lotów i zamknięte zostaną urzędy. – Wielu strajkujących sądzi, że takie protesty nic nie dają. Związki nie mogą jednak udawać, że nic nie robią – tłumaczy „Rz" George Tzogopoulos z ateńskiego think tanku Eliamep.
Zresztą i bez strajkowego wsparcia premier Samaras zapowiada, że nie zgodzi się na dalsze cięcia pod dyktando wierzycieli, którzy zagwarantowali Grecji w sumie 240 mld euro kredytów. Grecja spłaca je regularnie. Ma już w tym roku nadwyżkę pierwotną budżetu (tzn. bez wydatków na spłatę długów) sięgającą 1,5 proc. PKB. Dzieje się tak w warunkach 4 proc. spadku PKB w tym roku. Oznacza to, że polityka cięć i oszczędności przynosi rezultaty.
Ale jakim kosztem. Poziom dochodów Greków spadł w ostatnich trzech latach o ponad jedną trzecią. Bez pracy jest ponad połowa młodych Greków i ponad jedna czwarta wszystkich zdolnych do pracy. Najbardziej ucierpiała klasa średnia. To także tacy ludzie jak pewien sklepikarz z Aten, który się skarży, że jego obroty spadły od 2010 roku o 90 proc., a dochód wynosi zaledwie 500 euro miesięcznie. Nie pomogła zgoda na handel w niedziele. Z braku klientów w ostatnią niedzielę otwarto co czwarty sklep.