– Nasz naród wciąż czuje się, jakby był kontrolowany przez Zachód. Dopiero, gdy smutna dziś Hagia Sophia stanie się meczetem, będziemy naprawdę suwerenni – oświadczył wicepremier Turcji Bulent Arinc.
Podobne głosy pojawiały się od dawna, ale turecki rząd powtarzał, że nie ma zamiaru zmieniać statutu jednego z najwspanialszych obiektów architektury pierwszego tysiąclecia naszej ery, który od 1935 r. udostępniony jest jako muzeum. Teraz jednak Ankara wydaje się już nie obstawać przy swym stanowisku tak twardo. Choć na słowa wicepremiera ostro zareagowała Grecja, ogłaszając, że decyzje o przekształceniu świątyń chrześcijańskich w meczety obrażają uczucia milionów chrześcijan, rząd Turcji nie odciął się od słów Arinca. Odparł jedynie, że Ateny, gdzie nie ma ani jednego meczetu, nie mają prawa pouczać Turków w sprawie wolności religijnej.
To niejedyny znak świadczący, że stambulska Hagia Sophia może podzielić los katedry św. Zofii w Izniku czy położonego u wybrzeży Morza Czarnego Kościoła Mądrości Bożej w Trabzonie. Ten ostatni do niedawna uchodził za jeden z najznamienitszych przykładów architektury bizantyjskiej i słynął z przepięknych mozaik oraz z XIII-wiecznych tętniących kolorami fresków. Dziś mozaiki ukryto pod dywanami, a barwne chrześcijańskie malowidła zakrywają prześcieradła.
W lipcu podczas uroczystości „otwarcia" meczetu w trabzońskiej Hagia Sophii Arinc zapewniał: – Za naszych rządów nie będzie muzeów w świątyniach. Meczety to miejsca, gdzie chwali się Allaha.
Premier Recep Tayyip Erdogan tych oświadczeń Ainca nie komentuje, ale z doniesień tureckich mediów wynika, że jego żona regularnie bywa na modłach w „nowo otwartej" trabzońskiej świątyni. Pojawiają się też głosy, że szef rządu zachowa dyplomatyczne milczenie, gdy w parlamencie głosowany będzie wniosek w sprawie Hagia Sophii w Stambule. Złożyła go prawicowa Partia Ruchu Narodowego, która twierdzi, iż decyzja parlamentu w latach 30. o stworzeniu tam muzeum nigdy nie została opublikowana w dzienniku ustaw, co czyni ją nielegalną.