W ogrodach Centrum Kulturalnego Amara w tureckiej miejscowości Suruc leżącej na samej granicy z Syrią zebrało się około 300 młodych ludzi, którzy zamierzali wyjechać do kurdyjskiego miasta Kobane leżącego po drugiej stronie granicy. Młodzi zdążyli tylko ogłosić dziennikarzom, że zamierzają odbudować bibliotekę oraz przedszkole w Kobane i zasadzić tam las, gdy za ich plecami nastąpiła eksplozja. Na ziemię upadł transparent z napisem „Obroniliśmy razem, odbudujemy razem". Po walkach z dżihadystami większość Kobane leży w gruzach.
Nadal nie wiadomo, kto dokonał zamachu. Według najprawdopodobniejszej wersji była to 18-letnia samobójczyni. Część świadków mówiła jednak o dwóch ludziach, którzy w czasie spotkania wnieśli do ogrodu jakieś paczki.
Nim jeszcze znane były szczegóły zamachu, przedstawiciele tureckich władz oskarżyli o dokonanie go radykałów z Państwa Islamskiego. Sąsiednie Kobane stało się symbolem ich porażki – przegrali kilkumiesięczną walkę o miasto z oddziałami kurdyjskimi. Teraz Kurdowie z Iraku i Turcji próbują pomóc swym rodakom w Syrii w jego odbudowie, ale rząd turecki niechętnie godzi się na otwieranie granicy i przepuszczanie dostaw do Kobane. Pod koniec ubiegłego tygodnia w Ankarze pojawiły się informacje, że Państwo Islamskie zdecydowało o podjęciu ataków na terenie Turcji w odwecie za wspieranie antyislamskich ugrupowań w Syrii. Tureccy politycy coraz głośniej domagają się całkowitego zamknięcia granicy: „bo będziemy tu mieli jak w Syrii". A członkowie organizacji „młodych socjalistów", którzy zginęli w Suruc, chcieli właśnie doprowadzić do jej otwarcia dla takiej pomocy.
Turecki Suruc, zamieszkany głównie przez Kurdów, w którym dokonano zamachu, jest z kolei ogromnym centrum uchodźców z Syrii. Według oficjalnych danych w obozach mieszka tam ponad 54 tys. uciekinierów, w większości Kurdów. Ale tylko jesienią ubiegłego roku z okolic Kobane do Suruc uciekło przed islamistami 140–200 tys. ludzi. Większość z nich koczuje do dziś w okolicach miasta, część wyjechała w głąb kraju – nawet do Stambułu. Nagły napływ tysięcy syryjskich Kurdów do tureckich miast wywołał napięcia i rozruchy, w których od jesieni zginęło już kilkadziesiąt osób.
Masy uchodźców na miejscu, w Suruc, nikt nie jest w stanie kontrolować. Poszczególne grupy przechodzą granicę w obie strony. W zeszłym tygodniu Ankara wzmocniła swoje oddziały wojskowe na granicy (nadal próbując ją utrzymać zamkniętą), co doprowadziło do zatrzymania ponad 500 osób próbujących dostać się do Turcji, ale i około 30 przechodzących do Syrii. W ciągu dwóch dni żołnierze zarekwirowali prawie 100 opakowań papierosów i ponad 30 kilogramów haszyszu.