Wielkością przypomina kota, a z wyglądu białą rzepę. Zamiast włosów ma zieloną czuprynkę świeżych listków, ale boku przypomina mątwę. Ma cztery ręce i jest najmłodszą gwiazdą chińskiego ekranu.
Huba to bohater filmu „Monster Hunt" (czyli „Polowanie na potwory"). W ciągu pierwszych dziesięciu dni na ekranach chińskich kin przyniósł imponujące 212 mln dolarów. Tak wiele nie zarobił jeszcze żaden krajowy obraz. Poprzednim rekordzistą był film „Zagubieni w Tajlandii", który w 2012 roku w analogicznym okresie przyniósł 204 mln dolarów. Dla porównania najlepiej radząca sobie produkcja zagraniczna to w Chinach „Szybcy i wściekli 7", którzy od kwietnia przynieśli 321 mln dolarów zysku.
Czterorękiego chłopczyka z rzepy urodził chiński wieśniak Tainyin. Razem z Hubą znajduje się w samym centrum walki potworów z ludźmi. Wątki mnożą się, a na ekranie robi się gęsto od kolejnych nieziemskich postaci. Chińczycy lubią takie kino. Popularne stało się dzięki produkcjom z Hongkongu, po kantońsku nazywających się „mo lei tau", czyli „nonsensowne".
Widzowie Państwa Środka od ponad dwóch dekad śledzą filmowe opowieści z pogranicza fantastyki i sztuk walki. W filmach klasy „nonsens" jest wszystko, co chińskie, dziwne i absurdalne. Slapstickowe gagi, wymyślna choreografia mistrzów szermierki oraz to, co zachodnia publiczność kojarzy ze stylem filmów Jackiego Chana oraz „Przyczajonego tygrysa...".
Wraz z animowanym Hubą Chińczycy mogą oglądać gwiazdy „mo lei tau" sprzed lat. Film reżyseruje Raman Hui odpowiedzialny za trzecią część przygód Shreka z 2007 roku. Scenariusz nie pozostawia obojętnym, ponieważ – uwaga dla tych, którzy chcieliby zobaczyć film na własne oczy – główny bohater zostaje sam. Chińscy internauci masowo protestowali w mediach społecznościowych, że sympatyczny stworek zasłużył na lepszy los, niż ten przygotowany przez twórców filmu.