Pierwszego, jeśli wierzyć oskarżeniom władz tureckich, dokonała kurdyjska PKK. Za drugi odpowiadają zapewne fundamentaliści islamscy.
Ale łączą je inne cechy, bo terroryści różnych maści, zwłaszcza na szeroko pojętym Bliskim Wschodzie (szeroko, bo cel w Stambule był w europejskiej części metropolii), tworzą coś w rodzaju międzynarodówki. Napędzają się okrutnymi ideami, mobilizują nawzajem do zamachów jak najbardziej spektakularnych. Bo takie trafią do mediów i sprawią to, na czym terrorystom zależy – przestraszą ludzi.
Tym razem w największym tureckim mieście, już zbolałym od poprzednich ataków, między innymi na turystów, terroryści wybrali okolice stadionu zaraz po spotkaniu popularnych drużyn. Połączenie zamachu i meczu futbolowego od razu przyciąga uwagę. Mimo że celem ataku były oddziały specjalne policji.
Zamach w stolicy Kairu ma wyjątkowo okrutną symbolikę. Bomba wybuchła w świątyni, w czasie mszy świętej, a ofiarami stali się najniewinniejsi z niewinnych – rozmodlone kobiety i ich dzieci. Znam ten kościół, oprowadzała mnie po nim koptyjska zakonnica. Był oazą spokoju w rozedrganym Kairze.
Terroryzowanie Koptów, chrześcijańskiej mniejszości, to atak na różnorodność Egiptu. I tak już coraz bardziej podobnego do innych krajów arabskich, w których dominuje islam. Terroryzm islamski chyba uświadamia Zachodowi, że tej różnorodności warto na Bliskim Wschodzie bronić.