Atos to duży, starszy pies. Od małego mieszkał pod opieką księdza na plebanii jednej z podlubelskich wsi.

Po przejściu na emeryturę ksiądz wyprowadził się z plebanii. Twierdzi, że psa powierzył opiece swojego następcy. Ten zaprzecza, twierdząc, że proboszcz powiedział po prostu, że psa zostawia, więc nie poczuwa się do opieki nad zwierzęciem.

Pies przez rok wegetował we wsi. Proboszcz karmił go "od czasu do czasu", w ciągu roku szkolnego psa karmiły dzieci. Zwierzę chroniło się w pobliskich budynkach, korzystając z niedomkniętych drzwi lub po prostu żyło na ulicy.

Większość czasu pies spędzał przed kościołem, gdzie mijali go wierni udający się na msze. W małej wiosce psa znali wszyscy i wszyscy potwierdzają, że stan psa jest zły i zwierzę nie ma żadnej opieki.

Atosem zainteresowała się nastoletnia wolontariuszka Fundacji Na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt EX LEGE, przejeżdżająca przez wieś.

Fundacja zorganizowała pomoc. Zwierzę zostało odłowione i przetransportowane do kliniki weterynaryjnej w Lublinie. Było odwodnione, zagłodzone, żywcem zżerane przez pasożyty. Obecnie trwa jego diagnostyka.

Reporterzy "Dziennika Wschodniego" skontaktowali się z poprzednim opiekunem psa, emerytowanym proboszczem. Twierdzi, że powierzył psa opiece nowego proboszcza - ten miał żartować, że to już drugi pies, którego "dziedziczy" po poprzedniku.

Eksproboszcz zapewnia, że kilkakrotnie odwiedzał swoją byłą parafię i widział jedzenie w psich miskach, więc uznał, że pies ma odpowiednią opiekę.

Fundacja Na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt EX LEGE, która zwierzęciem się zaopiekowała i opisała jego historię, zapowiedziała, ze jutro sprawa zostanie skierowana do prokuratury.

Na portalu ratujemyzwierzaki.pl/popiateniezabijaj prowadzona jest zbiórka na leczenie Atosa.

Za porzucenie zwierzęcia grozi kara do trzech lat więzienia.