– Rząd nie chce z nami rozmawiać, a innych form nacisku po prostu nie ma. Jeśli przestaniemy spłacać kredyty, to bank nam wypowie umowę i naśle komornika – mówi Tomasz Sadlik, szef stowarzyszenia Pro Futuris skupiającego klientów poszkodowanych przez banki.

Pikiety odbędą się w Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku, Szczecinie, Białymstoku i Łodzi. – W Warszawie urząd miasta odmówił nam zgody na manifestację, dlatego namawiamy ludzi, żeby każdy przyszedł prywatnie – mówi Sadlik. Rzecznik stołecznego ratusza Bartosz Milczarczyk twierdzi jednak, że nikt nie kontaktował się z urzędem w sprawie protestu.

Stowarzyszenie ma całą listę postulatów, wśród nich m.in.: powołania komisji pod egidą rządu ds. renegocjacji umów, natychmiastowego wstrzymania wszelkich egzekucji z tytułu kredytów, przewalutowania wszystkich kredytów we frankach na złote po kursie z dnia zaciągnięcia, rozliczenia dotychczasowych spłat.

Ilu osób można się spodziewać na protestach? – Trudno powiedzieć. W Krakowie zapewne będzie ich najwięcej. Będę ja i zarząd Pro Futuris – mówi Sadlik. Zaprasza na pikietę także zadłużonych w złotówkach.

Czy przeniesienie sporu na ulicę coś da? – Może się powieść – uważa prof. Piotr Broda-Wysocki, socjolog z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. – Tylko czy ten protest jest słuszny? – zastanawia się. Prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny z UJ, nazywa protest gestem rozpaczy pokazującym, że zadłużeni we frankach czują, iż znaleźli się w matni, i domagają się pomocy od instytucji rządowych. – Ale to nie może się powieść, bo z punktu widzenia publicznego to sprawa specyficzna, a problem dotyczy tylko pewnego kręgu ludzi – mówi Nęcki. Według niego publiczny protest frankowiczów jest nadużyciem tej formy prezentacji opinii. – Współczuję tym ludziom jak wszyscy, podjęli ryzyko finansowe, z którym każdy z nas żyje – tłumaczy.

Organizatorzy grożą, że jeśli rząd nie podejmie z nimi rozmów, będą kolejne akcje protestacyjne. – Na wzór hiszpański – zapowiada Sadlik.