– To dla nich jedyny ratunek. Jeśli teraz im nie pomożemy, będziemy mieli ich krew na rękach – mówi „Rzeczpospolitej" Miriam Shaded z Fundacji Estera, która próbuje wydostać z Syrii 300 rodzin i 150 osieroconych dzieci. W sumie około 1,5 tys. osób.
– Są to rodziny prześladowanych chrześcijan różnych wyznań. Z powodu swojej wiary są masowo torturowani i mordowani – tłumaczy Shaded. – Nie mają dokąd uciekać, bo ościenne państwa zamknęły swoje granice.
Fundacja Estera wraz z innymi organizacjami humanitarnymi, działającymi w Polsce Kościołami chrześcijańskimi (m.in. rzymskokatolickim, prawosławnym, a także protestanckimi) oraz przy wsparciu sponsorów ma już fundusze potrzebne do utrzymania uchodźców z Syrii.
– Tych pieniędzy, według naszych szacunków, wystarczy na utrzymanie każdej z tych 1500 osób przez rok – mówi Miriam Shaded. – Mamy też opracowany program ich asymilacji w polskim społeczeństwie.
Według założeń programu Syryjczycy przez rok uczyliby się języka, a potem stopniowo się usamodzielniali. Fundacja i podmioty z nią współpracujące pomagałyby im znaleźć pracę czy mieszkanie.
– Mamy sporo deklaracji od związków wyznaniowych i indywidualnych osób, które są gotowe zaopiekować się uchodźcami – zapewnia szefowa fundacji. Dodaje, że chęć przyjęcia minimum 60 sierot z Syrii zadeklarowały dwa ośrodki. – Nie mamy się czego obawiać, bo rodziny, które ewentualnie przyjadą do Polski, będą wyselekcjonowane i dokładnie sprawdzone. Większość z nich to ludzie wykształceni, znający języki obce i zamożni – rozwiewa obawy. – To nie będą żadni terroryści, którzy ukrywają się pod maską prześladowanych chrześcijan.
Jednak w tej chwili przyjazd jakiegokolwiek uchodźcy z Syrii jest niemożliwy. Tamtejsze rodziny w większości nie mają żadnych dokumentów, brakuje im pozwoleń i wiz wjazdowych. Nie mogą więc zostać objęte procedurą przesiedlenia.