Maszyna Egyptairu z 56 pasażerami i siedmioma członkami załogi (w tym jednym oficerem służb bezpieczeństwa) miała lecieć z Aleksandrii do Kairu. Ale niedługo po starcie postawny mężczyzna w średnim wieku zagroził, że zdetonuje pas szahida, jeśli lot nie zostanie skierowany na Cypr. Czy rzeczywiście był uzbrojony – trudno było rozstrzygnąć, bo biodra miał osłonięte luźnym swetrem.
Piloci spełnili więc na wszelki wypadek żądania zamachowca: airbus wylądował w Larnace.
Tu szybko się okazało, że motywy działania mężczyzny, którego niebawem zidentyfikowano jako Seifa Eldina Mustafę, nie mają nic wspólnego z terroryzmem. Egipcjanin chciał raczej zmusić do kontaktu swoją żonę, która go opuściła i przeniosła się właśnie na Cypr.
– Jak są kłopoty, to zawsze jest jakaś kobiety – żartował już po zakończeniu operacji prezydent Cypru Nikos Anastasiades.
W Larnace zamachowiec stopniowo pozwolił pasażerom i członkom załogi opuścić maszynę. Korzystając z jego nieuwagi z kokpitu wydostali się także piloci. W tym czasie na lotnisko, które zostało zamknięte dla całego ruchu pasażerskiego, przyjechała żona desperata. Nie jest jasne, czy próbowała go przekonać do poddania się.