Reklama

Ryszard Piotrowski o kodeksie wyborczym

Nie można zgodzić się na taki system, którego złożoność oddaje władzę specjalistom od transmisji danych.

Publikacja: 13.01.2015 04:00

Ryszard Piotrowski o kodeksie wyborczym

Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski

Rz: Jaka jest podstawowa wada kodeksu wyborczego?

Ryszard Piotrowski: Przede wszystkim jest on zbyt obszerny i z tego powodu mało czytelny dla wyborcy. Należałoby powiedzieć ustawodawcy: za dużo przepisów i za dużo zmian, jak na jedną ustawę. Co to za kodeks, który cztery lata po uchwaleniu doczekał się już piętnastu nowelizacji. I to nie koniec, szykują się następne.

A czy w ogóle prawo wyborcze musi być skodyfikowane? Co było złego w tym, że przed wejściem w życie kodeksu wyborczego mieliśmy nie jedną, lecz pięć ordynacji wyborczych?

Nic w tym złego nie było. Co więcej, taka sytuacja była zgodna z konstytucją, z której przecież wynika, że szczegółowy tryb przeprowadzania wyborów prezydenta RP, Sejmu i Senatu oraz organów samorządu terytorialnego regulują ustawy, nie zaś jedna ustawa. Stanowi o tym art. 123 konstytucji. Decydując się na wprowadzenie kodeksu, ustawodawca musiał dokonać nader dynamicznej interpretacji tego przepisu.

Dlaczego się na to zdecydował? Moim zdaniem to efekt mody na kodeksy, której zbyt łatwo ustawodawca uległ, a także skutek dążenia do politycznej autopromocji.

Reklama
Reklama

Decydując się jednak na uchwalenie takiej superustawy, ustawodawca mógł to chyba zrobić porządniej...

Pośpiech nigdy nie jest dobrym doradcą, a przecież w takiej atmosferze kodeks był uchwalany, chociaż inicjatywa nie była nowa i niespodziewana. Okazało się jednak, że trzeba szybko, już, teraz, bo za chwilę wybory, na które należy zdążyć. W rezultacie nie jest jasne, co zrobić w przypadku, kiedy stwierdzono nieważność wyborów w jednym okręgu ze względu na przesłankę, która występowała także w innych okręgach, ale tam nie była przedmiotem protestów.

Efektem pośpiechu jest techniczny w istocie błąd w jednym z przepisów, który powoduje, że wnoszenie protestów przeciwko wyborowi wójta, burmistrza czy prezydenta miasta jest właściwie niemożliwe. Bo nie wiadomo, do jakiego sądu. Sędzia orzekający w sprawie takiego protestu mógłby rozważać ciekawy problem polegający na tym, czy traktować brak wskazania właściwości jego sądu do rozpoznania protestu jako pominięcie ustawodawcze (ustawodawca, postępując zgodnie z konstytucją, powinien był to unormować). A więc – czy byłoby dopuszczalne wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego z pytaniem o zgodność odpowiedniego przepisu kodeksu z konstytucją, czy też wystarczy poprawić błędne odesłanie, dokonując wykładni.

Zdrowy rozsądek podpowiada, że takie protesty powinny rozpatrywać sądy okręgowe...

Ale na jakiej podstawie? Na podstawie interpretacji przepisów dokonanej przez wnoszącego? Sędziego? A może w ogóle taki protest jest niedopuszczalny, bo nie ma przepisu wskazującego sąd właściwy do rozpatrzenia protestu.

Najprostszym, najbardziej racjonalnym rozwiązaniem jest oczywiście stosowanie do protestów przeciw wyborowi wójta przepisów dotyczących protestów wyborczych przeciw wyborowi radnego. W ten sposób jednak poprawiamy ustawę w sądzie.

Reklama
Reklama

Po ostatnich wyborach samorządowych pojawiły się postulaty rezygnacji z ordynacji proporcjonalnej. To ona – w ocenie wielu ekspertów – jest przyczyną takiej ogromnej liczby głosów nieważnych w wyborach do sejmików. Receptą ma być upowszechnienie ordynacji większościowej.

Rezygnacja z systemu proporcjonalnego to rozwiązanie radykalne. Nie jestem jego zwolennikiem. Po pierwsze, dlatego, że wybory większościowe nadal będą wyborami partyjnymi. Wybory do Senatu są przecież wyborami partyjnymi.

System większościowy niesie ze sobą również zagrożenie zmonopolizowania wybieranego w ten sposób organu przez jeden komitet wyborczy. Takie przypadki, w których rada gminy składa się wyłącznie z przedstawicieli jednego komitetu wyborczego, mamy właśnie po ostatnich wyborach samorządowych.

Z tego względu system proporcjonalny jest moim zdaniem lepszy. Przynajmniej sprzyja pluralizmowi politycznemu, chociaż ma wiele wad promujących partiokrację.

Ale to oznacza, że nadal pozostaną tak krytykowane książeczki wyborcze.

Być może należy włożyć je w okładki i opatrzyć informacją, jak głosować, zamieszczoną na okładce i na każdej stronie. Trzeba też lepiej informować wyborców o sposobie głosowania.

Reklama
Reklama

A może należy wprowadzić powszechnie głosowanie elektroniczne?

Jestem temu zdecydowanie przeciwny, zarówno jeśli chodzi o głosowanie za pośrednictwem elektronicznego urządzenia znajdującego się w lokalu wyborczym, jak i za pośrednictwem internetu. Jeśli chodzi o głosowanie za pośrednictwem wspomnianego urządzenia, to w USA, gdzie jest ono stosowane, zdarzyły się przypadki, że system zarejestrował oddanie głosu na innego kandydata, niż wskazywany przez wyborcę. Co do głosowania przez internet, to w mojej ocenie jego wprowadzenie oznaczałoby – w obecnym stanie bezpieczeństwa takiego głosowania – oddanie władzy w ręce tych, którzy piszą programy, zarówno w Polsce, jak i na drugim końcu świata. Wprowadzenie takiego głosowania mogłoby stwarzać ryzyko nieuprawnionej ingerencji w funkcjonowanie systemu informatycznego, np. ze strony służb specjalnych lub grup interesów – krajowych względnie zagranicznych.

Doświadczenia krajów, w których możliwe jest głosowanie przez internet lub podejmowano próby jego stosowania – a więc przede wszystkim estońskie, ale także np. amerykańskie, brytyjskie, holenderskie i szwajcarskie – wskazują, że nie jest ono wolne od zagrożeń dla demokracji wyborczej. Trzeba wiarygodnie, a nie tylko według opinii twórców i producentów potrzebnego oprogramowania, rozwiązać kilka problemów. A mianowicie należy sprawić, że każdy wyborca oddaje komputerowo tylko jeden głos, który nie zostanie zmieniony w trakcie głosowania i będzie policzony zgodnie z wolą wyborcy. Należy zapewnić tajność, a więc zagwarantować, że sposób głosowania nie będzie mógł zostać przypisany do konkretnego wyborcy. Trzeba umożliwić protesty wyborcze. Nie sposób zgodzić się na taki system, którego złożoność powodowałaby oddanie władzy specjalistom od transmisji danych.

Kontrola nad rzetelnością wyborów powinna należeć do tych, którzy są do tego powołani przez prawo, a nie przez wtajemniczające kwalifikacje. Istniejące metody kryptograficzne, jak sądzę, jedynie częściowo pozwalają rozwiązać problemy związane z głosowaniem internetowym. Może pomogłoby stosowanie kryptografii kwantowej, polegającej na tym, że podsłuchanie wiadomości jest równoznaczne z jej zaburzeniem i zostaje natychmiast wykryte. Trzeba też pamiętać, że głosowanie przez internet ułatwia handel głosami polegający na sprzedaży własnego kodu dostępu czy identyfikatora pozwalającego na głosowanie.

Reklama
Reklama

Natomiast uważam, że internet to dobre miejsce do transmitowania przebiegu ustalania wyniku głosowania przez komisje obwodowe. Po co? Aby uchwycić ten moment, kiedy długopisem, a nie jak u Fredry – szablą, wykrzesuje się posła czy radnego z kandydata. Takie przypadki, niestety, cały czas się zdarzają. To taka nasza postszlachecka tradycja.

Jestem również zdecydowanym przeciwnikiem głosowania korespondencyjnego.

Dlaczego? To chyba istotne ułatwienie dla wyborców, co więcej – głosowanie korespondencyjne może w sposób znaczący podnieść frekwencję.

Głosowanie korespondencyjne stwarza ryzyko naruszania tajności i ułatwia wywieranie presji na wyborcę przez inne osoby, zwłaszcza członków rodziny. Umożliwia też sprzedaż głosu.

Można się przed rodziną zasłonić tajnością głosowania!

Reklama
Reklama

Trybunał Konstytucyjny w jednym ze swych orzeczeń stwierdził, że tajność głosowania jest przywilejem wyborcy, z którego może on skorzystać, ale nie musi. Co więcej, TK orzekł, że głosowanie jawne jest dopuszczalne, o ile nie stanowi agitacji wyborczej, a przecież głosując np. pod wpływem żony, wyborca jej nie agituje, tylko sam doświadcza agitacji, a więc wszystko mieści się w standardzie konstytucyjnym.

Czy jest pan również przeciwnikiem głosowania przeciwko wszystkim?

Jestem za wprowadzeniem takiej możliwości. To dobre rozwiązanie, aby przyznać wyborcy prawo wyrażenia swojej dezaprobaty wobec wszystkich list czy kandydatów.

Ostatnio popularne robi się również hasło likwidacji ciszy wyborczej.

Jestem zwolennikiem ciszy wyborczej. Ona oczywiście istnieje w nader ograniczonej postaci, bo patrzymy na billboardy, zaglądamy do gazet, które kupiliśmy poprzedniego dnia, czy do internetu. Cisza wyborcza ma właściwie sens symboliczno-magiczny, polegający na tym, żeby przez to nagłe milczenie prasy, radia i telewizji dać wyborcy do myślenia, powiedzieć mu: „Ty jesteś ważny, decydujesz", wskazać tym samym na jego godność i podmiotowość. Rozumiem, że dla mediów jest to niezwykle kłopotliwe, ale nawet władza – jak powiada Kant – powinna szanować prawa człowieka, choćby ją to kosztowało niezmiernie dużo poświęcenia. Media też powinny szanować godność wyborcy, choćby to miało je kosztować niezmiernie dużo poświęcenia związanego z tym, że oglądalność będzie mniejsza, niż byłaby, gdyby ten pojedynek wyborczy dało się prowadzić do ostatniej chwili. Może ktoś uważać, że ta symbolika jest bez sensu, ja ją w pełni akceptuję. Warto pamiętać, że – jak zauważa Giovanni Sartori – demokracja jest ofertą jednak raczej dla homo sapiens niż dla homo videns.

Reklama
Reklama

Wspomniał pan o modzie na kodyfikacje. Czy można powiedzieć, że wpadka z liczeniem głosów w wyborach samorządowych to efekt mody na cyfryzację?

To już nie jest nawet moda, tylko swoiste szaleństwo, uwarunkowane wieloma przyczynami, coś w rodzaju pułapki technologicznej, o której pisał Stanisław Lem. Problemy z liczeniem głosów w ostatnich wyborach dobrze to ilustrują. Nikt w PKW nie pomyślał nawet, aby pójść do mediów i powiedzieć, że system elektronicznego liczenia głosów zawiódł. Dlaczego? To również w pewnym stopniu wina mediów, w których natychmiast powiedziano, że panom komputery wysiadły.

Łatwo sobie wyobrazić, co napisano by i powiedziano, gdyby PKW oświadczyła już w poniedziałek, że głosy będą liczone ręcznie. Jak to? W XXI wieku? W środku Europy? A więc zmarnowano pieniądze na system informatyczny! I tak obawa Państwowej Komisji Wyborczej przed kompromitacją doprowadziła do jej jeszcze większej kompromitacji i zagroziła legitymacji ustroju państwowego.

Można było tego uniknąć. Wystarczyło natychmiast, po stwierdzeniu, że system liczenia głosów nie działa, przejść na liczenie ręczne. Taki tryb postępowania dopuszczała przecież uchwała PKW z 4 listopada 2014 r., której właściwie nie zastosowano, zapewne z obawy przed spodziewaną reakcją mediów, często traktujących informację jak towar, skoro głównym standardem jest nakład i oglądalność. Niestety, ostatnie wybory samorządowe, i to wszystko, co się wokół nich działo, w tym sposób, w jaki krytykowano PKW, to niepokojący sygnał.

A może wybory pokazały jedynie słabość Państwowej Komisji Wyborczej w jej obecnym kształcie i potrzebę zmiany tego organu...

Z pewnością PKW potrzebuje zmian, ale powinny one zmierzać w kierunku jej wzmocnienia, np. przez uregulowanie statusu komisji w konstytucji w sposób pozwalający na wydawanie rozporządzeń wykonawczych do kodeksu wyborczego.

Komisja powinna składać się z sędziów. Powoływanie polityków w jej skład to zły pomysł. Rozważyć należy wprowadzenie odpowiednio długiej (np. trwającej dziewięć lat) kadencji tego organu, być może zmienić sposób powoływania członków komisji, przyznając prawo do ich wyboru Sejmowi, działającemu jednak większością 2/3, względnie Sejmowi, Senatowi i prezydentowi – każdemu z tych podmiotów w odniesieniu do 1/3 składu. Aby zapewnić ciągłość funkcjonowania tego organu, można zastosować rozwiązanie polegające na powoływaniu członków komisji na kadencje indywidualne, względnie przyjąć, że co trzy lata powołuje się na dziewięć lat 1/3 członków komisji.

Czy spodziewa się pan, że przyszłoroczne wybory prezydenckie i parlamentarne ujawnią jeszcze jakieś niedociągnięcia kodeksu wyborczego?

Problemów nie da się uniknąć, przede wszystkim nie tyle związanych z kodeksem wyborczym, ile raczej z grą polityczną. Może się zdarzyć, że jakiś kandydat zrezygnuje, bo zostanie do tego zmuszony przez tych, którzy będą do tego zdolni. Jak powszechnie wiadomo, tak przecież już było. Temu kodeks ani żadne inne przepisy nie są w stanie zapobiec.

Będą też inne problemy, ponieważ życie jest zawsze bardziej złożone, niż ustawa przewiduje. Wszelka teoria jest szara, szary jest także kodeks wyborczy.

Jak powiada Goethe, „zielone jest tylko złote drzewo życia".

—rozmawiał Michał Cyrankiewicz

dr Ryszard Piotrowski, Katedra Prawa Konstytucyjnego, Wydział Prawa i Administracji UW

Podatki
Skarbówka ostrzega uczniów i studentów przed takim „dorabianiem"
Sądy i trybunały
Awantura na posiedzeniu Trybunału Stanu. „Proszę zdjąć togi i tam siąść"
Prawo karne
„Szon patrole” to nie zabawa. Prawnicy mówią, co i komu za nie grozi
Spadki i darowizny
Jeśli opiekowała się siostrą, to nie można jej odebrać zachowku. Wyrok SN
Prawo drogowe
Do lat 16 jazda tylko w kasku, ale od 17-tki już z prawem jazdy
Reklama
Reklama