Chodzi o programy komputerowe zawierające bazy danych z przepisami polskimi i unijnymi, orzecznictwem i komentarzami.
Roczna wartość tego rynku w Polsce szacowana jest na kilkadziesiąt milionów złotych, z czego prawie 100 proc. wydawanych jest bez przetargów. Do zamówionego przed laty programu co roku dokupywane są z wolnej ręki aktualizacje. Urząd Zamówień Publicznych uważa, że rynek ten jest konkurencyjny, gdyż działa na nim kilka firm oferujących swe oprogramowanie. Dlatego nie ma podstaw do stosowania trybu zamówienia z wolnej ręki.
Kilka miesięcy temu próbował to udowodnić przed sądem, skarżąc wyrok Krajowej Izby Odwoławczej, która zaakceptowała pominięcie przetargu. Przegrał sprawę. Sąd nie wykluczył, że rynek rzeczywiście jest już konkurencyjny, ale uznał, że nie udowodniono tego podczas procesu [b](V Ca 1396/10)[/b].
UZP podtrzymuje jednak swe stanowisko. Na stronie internetowej zamieścił opinię, w której stwierdza wprost: „Udzielanie zamówień w przedmiocie uzyskania dostępu do systemu informacji prawnej z zastosowaniem trybów niekonkurencyjnych, w szczególności trybu zamówienia z wolnej ręki, należy uznać za niedopuszczalne”. Prawnicy UZP przyznają, że choć programy te różnią się zarówno pod względem funkcjonalności, jak i zakresu dostępnych informacji, to jednak w znacznej mierze są porównywalne. W tej sytuacji faworyzowanie jednego producenta oprogramowania „stanowi naruszenie zasad wydatkowania środków publicznych w sposób oszczędny, celowy i efektywny, gdyż nieznaczne zwiększenie funkcjonalności w sposób znaczący przekłada się na wzrost wynagrodzenia wykonawcy, który go dostarcza zamawiającemu”.
Tę tezę UZP potwierdził, organizując własny przetarg nieograniczony na zakup systemu informacji prawnej. Dzięki zastosowaniu trybu konkurencyjnego uzyskał cenę o 55 proc. niższą niż przy poprzednio zawieranej umowie, przy czym zamówienie było większe, gdyż licencja obejmuje więcej stanowisk.