Sędziowie: Jaki prestiż, takie wynagrodzenie

Nie do protestów, lecz do dialogu i reformy sądownictwa namawia swoich kolegów sędzia Sądu Rejonowego w Olsztynie Jacek Ignaczewski

Aktualizacja: 30.01.2008 07:29 Publikacja: 30.01.2008 00:45

sędzia Jacek Ignaczewski

sędzia Jacek Ignaczewski

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Dobrzyński

Red

Czy sędziowie zarabiają mało? Jako urzędnik sądowy zatrudniony w kancelarii prezesa sądu muszę przyznać, że moje pobory sędziego rejonowego przedstawiają się całkiem nieźle. Z tej perspektywy nie mogę przyłączyć się do roszczeniowo nastawionych przedstawicieli mojego środowiska. Kiedy jednak umiejscawiam się na pozycji przedstawiciela, jakby nie było władzy w państwie, to zarabiam żenująco nisko. Asystent pierwszego z brzegu ministra zarabia więcej. Również jednak i z tej perspektywy nie mogę poprzeć protestujących, gdyż właśnie godność i prestiż zawodu sędziego nie pozwalają mi prosić o podwyżkę rzędu 200 – 300 złotych albo o podniesienie współczynnika poziomu zasadniczego wynagrodzenia o 0,1 kwoty bazowej. Zresztą nawet gdybym uznał, że lepszy rydz niż nic, to i tak nie zmieni się mój status urzędnika podległego prezesowi, a jako urzędnik zarabiam przecież nieźle.

Tak samo rzecz by się miała, gdyby zostały spełnione postulaty zmiany systemu wynagradzania sędziów, które zapewniłyby mi podwyżkę do 10 tys. złotych miesięcznie. Mój status urzędnika w sądzie nie uległby przecież zmianie. Nadal pracowałbym na strychu przedwojennej kamienicy, nie mając żadnego wpływu na organizację nie tylko sądu, ale i wydziału. W dalszym ciągu praca całego personelu pomocniczego nie byłaby podporządkowana mojej pracy jako sędziego. Nie miałbym również żadnego wpływu na obsadę kadry administracyjnej. Obawiam się, że istotna podwyżka jedynie ugruntowałaby istniejące dzisiaj nieprawidłowości w sądzie.

W czym zatem tkwi problem? W prestiżu zawodu! Protestujący sędziowie powinni wiedzieć, że tak długo, jak nie odbuduje się prestiżu zawodu sędziego, tak długo daleko im będzie – przynajmniej w aspekcie materialnym – do przedstawicieli innych władz w państwie. Można więc powiedzieć będzie prestiż, będzie godne wynagrodzenie. Pod rozwagę zatem poddaję, czy lepiej postulaty formować wokół wynagrodzeń, czy prestiżu, warunków pracy, szczególnie sędziów rejonowych, na których de facto spoczywa ciężar wymiaru sprawiedliwości w Polsce.

Jakie są zatem przeszkody w godnym wynagradzaniu sędziów? Zasadniczo rzecz biorąc są dwie: jedna o charakterze systemowym, druga o politycznej naturze.

Okres transformacji ustrojowej w sądownictwie to wyłącznie dbałość o niezawisłość i niezależność sądownictwa. Nie kwestionując w żadnym wypadku tych starań, należy jednocześnie dostrzec, że zupełnie pominięto kwestie organizacji, zarządzania, sprawności i rzetelności, etyki zawodu, a nawet kompetencji, jeżeli chodzi o nabór do zawodu. W efekcie mamy niesprawnie działające sądownictwo, które permanentnie boryka się z zaległościami, w którym sprawy karne ulegają przedawnieniu karalności, do czego w cywilizowanym państwie w ogóle nie powinno dochodzić, w którym sprawy cywilne i gospodarcze ciągną się latami, a wyegzekwowanie w rozsądnym terminie należności graniczy z cudem. Przecież ten permanentny stan rzeczy ma swoje określone przyczyny, szkoda tylko, że są one skryte głęboko pod żądaniami płacowymi. To naprawdę nie jest dzisiaj najważniejsza bolączka wymiaru sprawiedliwości. Do katalogu wspomnianych powyżej przyczyn zapaści sądownictwa można niewątpliwie zaliczyć:

- strukturę piramidy zakorzenioną w czasach PRL, ugruntowaną powołaniem sądów apelacyjnych,

- wprost niedorzeczny przerost stanowisk funkcyjnych w sądach (co drugi sędzia to dyrektor albo nadzorca, przez co sędziowie z powodzeniem rekompensują sobie relatywnie niskie wynagrodzenie zasadnicze, czego niestety następstwem jest nieoddzielenie kariery sędziowskiej od funkcji sędziowskich),

- lekceważenie menedżerskiego podejścia do spraw organizacyjnych w sądownictwie, z czym wiąże się brak polityki kadrowej; przyporządkowanie organizacji sądów podziałowi administracyjnemu państwa; nierównomierne obciążenie pracą sędziów w skali całego kraju, sądu, wydziału; systemowe „mydło i powidło”, w którym klasycznie rozumiany wymiar sprawiedliwości jest wypierany przez niesporne sprawy z zakresu ochrony prawnej, rejestrów sądowych, pomocy prawnej, a nawet i społecznej,

- administracyjny model zarządzania sądami i sędziami, odpowiedzialny za depersonifikację sędziego; utożsamianie sądu z organizacją z prezesem na czele, a nie sądzeniem sensu stricto; zhierarchizowane podziały sędziów nie na podstawie sędziowskiego warsztatu, a pełnionych funkcji i powiązań towarzyskich; niewydolny nadzór ukierunkowany nie na system, a na pojedynczą sprawę i indywidualnego sędziego; brak obiektywnych kryteriów awansowania sędziów.

W związku z powyższym – wcale niewyczerpującym katalogiem bieżących bolączek – może się pojawić wątpliwość, a mianowicie, co to wszystko ma wspólnego z poziomem wynagrodzeń? Otóż związek ma bezpośredni, gdyż każda ze wskazanych przyczyn ma mniejszy lub większy wpływ na rozbudowę orzeczniczej kadry, która już dzisiaj przekroczyła barierę 10 tys., co umiejscawia nas na pozycji europejskiego mocarstwa, szkoda tylko że jedynie w odniesieniu do liczby etatów. Dla porównania w zbiurokratyzowanej, 60-milionowej, wysoko rozwiniętej Francji jest 6 tys. sędziów. Łatwo więc spostrzec, że w Polsce realne jest obniżenie liczby etatów z 10 do 5 tys. Trzeba tylko chcieć mówić o nieprawidłowościach i konsekwentnie je likwidować. Z samego ograniczenia o połowę kadry orzeczniczej możliwy staje się wzrost wynagrodzeń o 100 proc.! Dopiero przecież wówczas statystyczny sędzia w Polsce nie będzie ubogim krewnym nie tylko swych europejskich odpowiedników, ale i przedstawicieli innych władz w państwie.

A przecież wraz z ograniczaniem etatów równolegle postępować muszą oszczędności materiałowe – od wydatków na telefony na wydatkach inwestycyjnych kończąc – co również w jakiejś części może być wykorzystane na wzrost wynagrodzeń, a już z pewnością wpłynie na poprawę warunków pracy, gdyż realne stanie się odejście od panującej ciasnoty, w której standardem staje się wieloosobowy pokój sędziów, zamiast gabinetu sędziego z prawdziwego zdarzenia.

Jeżeli przyjąć, że na statystycznego sędziego przypada dwóch pracowników administracji, to łatwo zauważyć, że podążanie w kierunku wygaszania 5 tys. etatów sędziowskich oznacza redukcję personelu pomocniczego o 10 tys. Wbrew bowiem obiegowym opiniom, jeżeli chodzi o liczbę obsługi administracyjnej, również znajdujemy się w czołówce tabel porównawczych państw europejskich. Problemem nie jest ilość tej kadry, a jej jakość. Przyjmując zatem średnio kwotę 3 tys. złotych wynagrodzenia sędziów i pracowników pomocniczych, to ograniczenie etatów we wskazanym zakresie daje oszczędności rzędu 45 mln złotych miesięcznie (rocznie 540 mln).

Druga bariera na drodze do istotnego podwyższenia wynagrodzeń sędziów ma aspekt polityczny, na który składają się dwa elementy. Pierwszy: za ministrem sprawiedliwości musi stać realne zaplecze polityczne. Drugi: minister musi legitymować się poparciem środowiska w zakresie inicjowanych zmian. Dzisiaj elementy te nie występują.

Minister fachowiec – nie polityk – wprawdzie budzi sympatię i zaufanie środowiska, ale jego pozycja w Radzie Ministrów, jak można przypuszczać, jest znikoma. Czy nam się to podoba, czy nie, o wyniku głosowań podwyższających wydatki budżetowe decyduje wola polityczna, a nie autorytet tej czy innej jednostki. Pocieszające w tym wszystkim pozostaje to, że cechą owej woli politycznej jest jej zmienność. Trzeba sobie jednak jasno zdać sprawę, że tylko sędziowie mogą być inicjatorami pozytywnego klimatu politycznego, który z kolei jest pochodną nastrojów społecznych i zdolności społeczeństwa do zaakceptowania wydatków budżetowych na określoną grupę zawodową.

Nie łudźmy się, że w kolejce o podwyżkę wygramy z lekarzami, pielęgniarkami, górnikami, nauczycielami itd. Trzeba sobie uświadomić, że zamknięcie się środowiska w swoistej wieży z kości słoniowej, powtarzanie, że praca sądu nikomu nie musi się podobać, podkreślanie na każdym kroku swej niezależności, zamknięcie się na krytykę, brak zdolności dialogu z obywatelami itd., nie przysparza sędziom sojuszników w debacie publicznej. Przeciwnie, zgłaszane dzisiaj postulaty roszczeniowe, a nie systemowych zmian, jeszcze bardziej mogą się przyczynić do braku zrozumienia dla sędziowskich racji. Być może paradoks polega na tym, że sędziowie nie muszą żądać zwiększonych nakładów budżetowych, które w porównaniu z innymi krajami europejskimi kształtują się także na przyzwoitym poziomie. Problem tkwi bowiem bardziej w racjonalnym wykorzystaniu obecnych wydatków na sądownictwo, które dzisiaj przywołują na myśl „parę puszczoną w gwizdek”. Z tej perspektywy można sobie wyobrazić swoistą umowę społeczną między sędziami a obywatelami, której istota sprowadza się do stwierdzenia: Nie chcemy więcej pieniędzy, chcemy reform, które pozwolą racjonalnie wykorzystać obecne nakłady z pożytkiem dla obywateli i samych sędziów.

Obywatelskiego dialogu nie da się przeprowadzić z pozycji sędziowskiego związku zawodowego, a nie stowarzyszenia par excellence. Mamy więc do wyboru dwa wyjścia – albo czekamy na powrót Justiti do roli aktywnego stowarzyszenia, albo środowisko sędziowskie powoła do życia nowe stowarzyszenie, które ze związkiem zawodowym nie będzie miało nic wspólnego, a które będzie zdolne do stworzenia warunków do reformy wymiaru sprawiedliwości. Owe warunki to przecież nic innego jak gotowość środowiska do zmian ustrojowych w sądownictwie. Korzystając z okazji, zwracam się do wszystkich sędziów z apelem o stowarzyszenie się w nowej organizacji, zdolnej do przezwyciężenia partykularnej, doraźnej krótkowzroczności.

Czy sędziowie zarabiają mało? Jako urzędnik sądowy zatrudniony w kancelarii prezesa sądu muszę przyznać, że moje pobory sędziego rejonowego przedstawiają się całkiem nieźle. Z tej perspektywy nie mogę przyłączyć się do roszczeniowo nastawionych przedstawicieli mojego środowiska. Kiedy jednak umiejscawiam się na pozycji przedstawiciela, jakby nie było władzy w państwie, to zarabiam żenująco nisko. Asystent pierwszego z brzegu ministra zarabia więcej. Również jednak i z tej perspektywy nie mogę poprzeć protestujących, gdyż właśnie godność i prestiż zawodu sędziego nie pozwalają mi prosić o podwyżkę rzędu 200 – 300 złotych albo o podniesienie współczynnika poziomu zasadniczego wynagrodzenia o 0,1 kwoty bazowej. Zresztą nawet gdybym uznał, że lepszy rydz niż nic, to i tak nie zmieni się mój status urzędnika podległego prezesowi, a jako urzędnik zarabiam przecież nieźle.

Pozostało 91% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów