Przypominamy tekst z września 2016 roku.
Robił wrażenie nieśmiałego, pogodnego starszego pana, przy pierwszym z nim spotkaniu czułem, że byłby znakomitym dziadkiem cieszącym się gromadką wnuków. Tymczasem był typem samotnika, w którego duszy kłębiły się demony, i pewnie niewiele osób by się o tym przekonało, gdyby nie jego fotografie, malarstwo i grafika. Ale był też człowiekiem całkowicie bezbronnym, żyjącym w swoim świecie, co dobrze pokazane jest w filmie.
Do spotkania z Beksińskim namówił mnie Franciszek Starowieyski, kiedy kompletowałem listę artystów do projektu „W stronę Schulza”. „Powinien pan zacząć od Beksińskiego, jego wczesne sadomasochistyczne prace doskonale wpisują się w świat Schulza” – powiedział mi.
Znakomicie odtworzone w filmie mieszkanie było jak labirynt, w którym zawsze się gubiłem. Oprowadzając mnie po nim, nie krył, że to lokum jest nafaszerowane techniką. Co ciekawe, już po pierwszym spotkaniu pokazał kilka rodzajów alarmów, które w nim zainstalował, a które, jak się potem okazało, nie uchroniły go przed mordercą.
Cieszył się jak dziecko, że dysponuje najnowszą techniką, która zawsze była jego konikiem. Pamiętam, jak we wnętrzu starego, od dawna nieużywanego odbiornika radiowego umieścił najnowocześniejszy model radia. Ale kiedy zaproponował coś do picia, otworzył lodówkę, a w niej były tylko zgrzewka coli i puszki paprykarza szczecińskiego. Widząc moje zaskoczenie, odparł: „Na obiad chodzę do Mc Donalda, bo niedaleko”.