– Sięgnąłem po tusz, bo to wredna technika: nic nie można poprawić – tak Edward Dwurnik uzasadnił zastąpienie farb olejnych tuszem. – Trzeba się skoncentrować, żeby rysunek wyszedł z jednego gestu. Ale jak się uda, ma świeżość i spontaniczność nieporównywalne z wykonanymi inną metodą.
Sukces. Cykl „Migawek…” jest wyraźnie Dwurnikowy w charakterze, lecz ma odrębny klimat. Wyróżnia się „urodą silną jak cios”, że zacytuję Starszych Panów. Mniej tu niż zazwyczaj detali; koloru jak na lekarstwo. Dramaturgia wydobyta plamami czerni i bieli. Gdzieniegdzie zacieki, nacieki, niedociągnięcia. Deformacje i kadrowanie przywodzące na pamięć twórców niemieckiego ekspresjonizmu sprzed 100 lat.
To mi się właśnie najbardziej podoba – apaszowska brawura wykonawcza. Edward Dwurnik, rocznik 1943, około czterech tysięcy płócien na koncie, nie daje się wciągnąć w wir rutyny. Nieustannie ryzykuje. Z każdym cyklem rozpoczyna nowy etap. Wprowadza innowacje, ustawia poprzeczkę wyżej bądź… w poprzek. Widać, że jego samego ciekawi, co z tego wyniknie. Nie nudzi się ze sobą, ze swym talentem i umiejętnościami. Dlatego w jego pracach utrzymuje się wysoka temperatura. Tak jak w „Migawkach…”.
Tematyka serii prowokacyjnie banalna i tupeciarsko niespójna. Artysta przyznał, że za inspirację służyły mu zdjęcia z prasy, głównie amerykańskiej; reprodukcje z albumów sztuki; atlasy zoologiczne; stare reklamy. Wybierał motywy codzienne, powszechnie znane, cywilizacyjnie przyswojone. Wszystko jest w skali mikro. Nieduzi ludzie i jeszcze mniejsze zwierzątka. Niewielkie problemy, małe świństewka, przyziemne myśli, skromne marzenia. Kilkadziesiąt scenek, które składają się na kronikę globalnego zadupia. Nic tu nie przywołuje ani nie udaje wielkiego świata. Akcja toczy się wszędzie i nigdzie – choć niekiedy w tytułach pojawiają się imiona własne bohaterów czy nazwy miejscowości.
Czym różni się „Pocałunek w Warszawie” od „Pocałunku w Otwocku”? Zapleczem: w stołecznym kadrze nad głowami namiętnej pary wyrasta Pałac Kultury, w otwockim kadrze uczucie rozkwita na tle iglaków. Skoro o podwarszawskich okolicach mowa, reprezentowany też jest „Pruszków” w osobie typa o butnym spojrzeniu. Na oko widać – swojak.