W krakowskiej restauracji Kresy przy Sławkowskiej 30 wykonał malowidła ścienne wraz z kolegami z Akademii Sztuk Pięknych Janem Cybisem i Józefem Jaremą. Wtedy właśnie, pod koniec 1922 roku, gorączkowo rozglądali się, gdzie by tu zdobyć fundusze na paryski wyjazd studyjny.
Wcześniej wątki wschodnie pojawiają się w rysunkach tworzonych na Zakaukaziu (na zesłanie z Polski za działalność polityczną skazano już jego dziada Ksawerego Regulskiego). Kiedy studiował w Krakowie i rozpaczliwie potrzebował grosza, Bruno Jasieński, poeta futurystyczny przybyły z Moskwy, polecił go we lwowskim piśmie satyrycznym „Szczutek”. Przez kilka miesięcy 1922 roku gazeta wielokrotnie publikowała ilustracje Waliszewskiego na tematy różne – od wizerunku siedzącego baszy poprzez tancerkę w pantalonach, sylwetki Żydów aż do obrazków rodzajowych z teatru.
Lwów stał się też sceną pierwszego „koncertu malarskiego”, jako żywo przypominającego dadaistyczne wystąpienia. „Kurier Lwowski” z 1922 roku donosił piórem W. Terleckiego: „Atmosferę prawdziwego młodzieńczego zapału wnieśli w ubiegłą niedzielę formiści krakowscy, przywożąc ze sobą do Lwowa sporą ilość obrazów i zawieszając je na trzy godziny w sali Towarzystwa Muzycznego na rusztowaniu sztalugowym, tworząc całość wysoce estetyczną (…) Po przemówieniu Młodożeńca koncert grał. Grał symfonią barw nie z tego świata, w swej intensywności spotęgowanych, o wartościach uczuciowych dotąd nieznanych. Sześciu było koncertantów: Leon Chwistek, Tytus Czyżewski, Jan Cybis, Józef Jarema, Marian Szczyrbuła, Zygmunt Waliszewski”.
Studenci krakowskiej ASP starali się dogonić europejską awangardę. Paryż wydawał im się nieodzownym etapem doświadczeń zarówno artystycznych, jak i życiowych. Zygmunt, który wcześniej niż koledzy miał kontakty z najnowszymi trendami zachodnimi – a to za sprawą moskiewskiej kolekcji Szczukina i Morozowa – bez trudu strawestował na własny użytek fowizm i kubizm razem wzięte.
Przykładem obraz „W loży”. Poza awangardowymi nutami do głosu doszedł satyryczny zmysł artysty. Choć to kompozycja daleka od realizmu, od razu widać, kogo przedstawił. Pretensjonalnej, wyfiokowanej damulce towarzyszą wyelegantowany mąż i smętna pannica, zapewne córa. Młoda prezentuje się nieciekawie – podkrążone oko, żółta cera, obwisły biust i dłonie potulnie złożone na podołku. Papa filister z wyczesaną bródką, w letnim białym garniturze chowa się w tle małżonki. Ta zajmuje plan pierwszy. Nie tylko w loży – w domu z pewnością też. Pierś podniesiona gorsetem do góry, solidny tyłek, włos wysoko upięty, oko puste (Waliszewski świetnie to oddał – po prostu zamiast oczu chlasnął białe kółka), lecz wścibskie, penetrujące z uwagą salę i innych gości.
Praca z pogranicza karykatury i sztuki rodzajowej. Tradycyjna (można w niej dostrzec mnóstwo odniesień, np. do obrazu Moneta), a jednocześnie zdradzająca sympatię autora do nowatorskich poszukiwań (postaci uproszczone, kubizujące w formie, koloryt ostry, fowistyczny). Taki był Zyga – rozpięty między nowoczesnością a klasyką, dowcipny, niezależny, uroczy. I taka była nowobogacka „hight society” doby międzywojnia.