Zainteresowanie fotografią wyniósł z domu. Jego matka pracowała w nowojorskim oddziale słynnej agencji Magnum Photos, a potem sama założyła małą galerię. Od małego miał kontakt z dziełami mistrzów, ale w czasie, gdy się urodził (1950 r.), nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby fotografa nazywać artystą. Sam uznał się za niego dopiero pod koniec lat 90., tytuł ten wpisał nawet w oficjalnym urzędowym formularzu, który wypełnił w Republice Południowej Afryki.
Trafił tam w 1982 r. jako doktor geologii. Dzięki tej specjalizacji dużo podróżował i odwiedzał miejsca, o których zwykłym śmiertelnikom mogło się tylko śnić, a ukończona wcześniej psychologia sprawiła, że łatwo wchodził w interakcję z żyjącymi na marginesie społecznym, często bliskimi obłędu ludźmi.
– Nie można po prostu wejść i zacząć robić zdjęcia. Jeśli się jest nieostrożnym, może się to źle skończyć. Jest tam wiele osób, które są w potrzebie, a niekoniecznie są stabilne emocjonalnie, więc trzeba krok po kroku dogadać się z każdym - mówił Roger Ballen w rozmowie z Peggy Sue Amison, kuratorką wystawy w Atlasie Sztuki.
W RPA jego twórczość ewoluowała od fotoreportażu do fotografii artystycznej, kreatywnej. Obecnie nie interesuje go już sama dokumentacja rzeczywistości. Zaczął fotografować stworzone przez siebie dzieła sztuki – kompozycje powstałe z ludzkich postaci, zwierząt, przedmiotów, rysunków i graffiti.