Rz: Jaka była pana reakcja na wiadomość o tym, że Sąd Okręgowy w Warszawie zwrócił do IPN akt oskarżenia w sprawie wprowadzenia stanu wojennego, żądając uzupełnienia go o dodatkowe dokumenty i zeznania nowych świadków?
Prof. Wojciech Roszkowski, historyk:
Byłem zdziwiony i zaskoczony. Pomyślałem sobie, że ta sprawa chyba nigdy nie doczeka końca. Dla mnie jako historyka powoływanie na świadków Zbigniewa Brzezińskiego czy Margaret Thatcher jest kompletnie niezrozumiałe. Bo o ile jeszcze Gorbaczow teoretycznie mógłby coś powiedzieć na temat determinacji Sowietów w sprawie wkroczenia do Polski, o tyle premier Thatcher czy prof. Brzeziński o tym, co się dzieje w Polsce, dowiadywali się z drugiej ręki. Takie żądania sądu są zatem zwykłym wybiegiem, pretekstem, aby tę niewygodną sprawę zgrabnie zakończyć.
Czy istnieje jeszcze szansa, by sprawa wróciła do sądu?
Obawiam się, że nie. IPN będzie wypełniał polecenia sądu w nieskończoność, bo uzyskanie dokumentów z moskiewskich archiwów czy przesłuchanie wszystkich świadków jest przecież niewykonalne. Sąd nie mógł tej sprawy umorzyć, bo byłoby to źle widziane, dlatego w wygodny sposób pozbył się problemu. A przecież fakty w sprawie wprowadzenia stanu wojennego są bezsporne: dwa razy złamane zostało ówczesne prawo – raz, gdy wprowadzono stan wojenny podczas sesji Sejmu bez jego zgody, i drugi raz, kiedy Rada Państwa sygnowała ten dekret po fakcie. Sąd tłumaczy się, że trudno oceniać czyjąś odpowiedzialność, nie znając wszystkich okoliczności. Ale przecież nie we wszystkich sprawach karnych prowadzonych w Polsce znane są wszystkie okoliczności danej sprawy, a wyroki jednak zapadają.