Okazuje się jednak, że w trudnej sztuce zdobywania laurów przy zastosowaniu minimalnego wysiłku Obama nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Oto na zakończenie azjatyckiego tournée przywódca USA dostał w Seulu od południowokoreańskiego gospodarza, prezydenta Li Miung Baka nagrodę bardzo specjalną: mistrzowski czarny pas taekwondo. Bez jednego choćby ciosu ręką, o nodze nawet nie wspominając. Złośliwcy będą się śmiać i mówić o pustych gestach, proobamowscy apologeci wyjaśniać, że to przecież tylko taki pas honoris causa. Ja jednak, jako były adept tej starożytnej koreańskiej sztuki walki, widzę jeszcze inne możliwe wytłumaczenie wyróżnienia dla Obamy.

Gdy jako młody człowiek ćwiczyłem taekwondo, mój instruktor – który tak jak Obama posiadał czarny pas – powtarzał często: od nóg i rąk ważniejsza jest głowa.

Być może prezydent Li, który sam para się taekwondo, dojrzał w duszy swego gościa to, czego nie widzą jego przeciwnicy. Niezwykłą siłę umysłu. Być może Obama rzeczywiście jest mistrzem taekwondo w tym ważniejszym, duchowym wymiarze. Krytycy jego polityki zagranicznej zarzucają mu, że jest zbyt ustępliwy, że wszystkim się grzecznie kłania i nie potrafi, gdy trzeba, walnąć w stół, nie mówiąc o nosie. Ale może w wymiarze duchowym on już dawno zmusił Iran do porzucenia programu nuklearnego, a Izrael i Palestyńczyków do podania sobie dłoni. Tylko w wymiarze fizycznym jeszcze tego nie widać...

[ramka][link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/11/19/czarny-pas-honoris-causa-dla-obamy/]Skomentuj[/link][/ramka]