"Radości z trwającej blisko pół doby wizyty marszałka Komorowskiego w naszym województwie nie kryli nie tylko on sam i zapraszająca go komisarz regionu świętokrzyskiego PO, poseł Marzena Okła-Drewnowicz" – takie zdanie można przeczytać na stronie internetowej szefowej świętokrzyskiej Platformy. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie to, że wcześniej o jej względy zabiegał Radosław Sikorski.
Ale jego zabiegi nie były szczytem dyplomacji: – Czy struktury w Świętokrzyskiem pracują na mnie? Nie mogę do was przyjechać, ale wy możecie pojechać do Krakowa, gdy tam będę – miał mówić lokalnym posłom.
Jeśli nawet ta opowieść jest przerysowana, to pokazuje, jak widzą szefa MSZ ludzie z drugiego i trzeciego szeregu PO: jako osobę wyniosłą, która zauważyła ich dopiero przy okazji prawyborów.
Na dodatek Sikorski popełniał błędy wynikające ze słabej znajomości platformerskiego who is who. Tak było, gdy zadzwonił do posła z Podlasia Roberta Tyszkiewicza z prośbą, aby ten przekazał jakąś informację szefowi tamtejszego regionu. Rzecz w tym, że szefem regionu podlaskiego jest właśnie Tyszkiewicz. Popiera zresztą Bronisława Komorowskiego.
Zwolennicy marszałka z ochotą przypominają też wcześniejsze gafy Sikorskiego. Kilka miesięcy temu, gdy po eurowyborach zwolniło się miejsce szefa Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, zajął je Andrzej Halicki. Sikorski dowiedział się o tym od Grzegorza Schetyny. Jego reakcją było pytanie: "A kto to jest?".