Szok i niedowierzanie polityków PiS wobec obecnych protestów wynikają nie tylko z ich odmiennych, niż demonstrantów, poglądów czy kompletnie innej wizji tego, jak ma wyglądać Polska. To jest także, a może przede wszystkim, różnica pokoleniowa. To dlatego prezes Jarosław Kaczyński nie może wyjść ze zdumienia. Bo on tego świata już nie rozumie. Panowie i panie z PiS przez lata żyli ze świadomością, że jest część polskiej opinii publicznej, która wyznaje poglądy liberalne i lewicowe. Widywali nawet feministyczne pikiety. Przez lata te same aktywistki, zmęczone już trochę walką o dostęp do aborcji i równe prawa dla kobiet czy gejów, stały się raczej elementem pejzażu niż siłą, z którą należy się liczyć albo która byłaby zdolna przeciwstawić się Kościołowi. Trochę sytuację zmieniła Unia Europejska, ale dyrektywy można przecież zamknąć w sejfie, zajmowanie się równym statusem powierzyć wiceprezesowi PiS Adamowi Lipińskiemu, a do Brukseli wysłać Beatę Szydło razem z Beatą Kempą i jakoś się te zachodnie czarownice spacyfikuje. W kraju wciąż wystarczał moralny szantaż osobą Jana Pawła II. Mechanizm działał przez wiele lat nawet w stosunku do Leszka Millera i jego SLD, któremu poparcie Kościoła potrzebne było, by wygrać referendum akcesyjne. Stąd wzięła się mantra o aborcyjnym kompromisie.