Komorowski miał zdecydowanie lepszy timing. Lepiej łapał tempo debaty, kończył na czas, przed sygnałem dźwiękowym. Duda dogadywał, częściej był dyscyplinowany przez prowadzących.
Pierwsza część dotycząca polskiej polityki zagranicznej zdecydowanie na rzecz Komorowskiego. Trudno się dziwić. Prezydent uczestniczy w kreowaniu polityki zagranicznej. Zna jej kulisy. Lepiej orientuje się w szczegółach. Charakterystyczne, że kandydat PiS w pierwszej części, zapytany o odzyskanie przez Polskę pozycji regionalnego lidera nie wspomniał Lecha Kaczyńskiego. Mówił jego językiem, odwoływał się do jego idei, ale wyraźnie zapomniał w tej sprawie o swoim patronie. Nie lepiej prezentował się w części debaty poświęconej kwestiom społecznym. Tu regularnie ustępował Komorowskiemu, choć miał szanse złożyć kilka konkretnych deklaracji. Próbował wbić Komorowskiego w narożnik błędów rządu Tuska, ale nie bardzo mu się to udało.
Charakterystyczne było w tej części, ze obaj posługiwali się głównie ogólnikami. Malo było osobistych obserwacji, odniesień do osobistego doświadczenia. Komorowski wypychał Dudę na out czyniąc go odpowiedzialnym za rządy PiS, a Duda bronił się sugerując, że Komorowski jest i był zakładnikiem PO.
Zdecydowanie więcej energii przyniosła druga część debaty, kiedy zadawali sobie pytania kandydaci. Tu wreszcie pojawiły się emocje i walka, choć, wypada dodać, pod ścisłą kontrola dziennikarzy. Komorowski poradził sobie, nie dając się wpychać w niekonsekwencje polityki historycznej (Jedwabne) i kwestie pielęgniarek. Do prawdziwego spięcia, z sugestia remisu, doszło przy sprawie górników, gdzie prezydent dość nieudolnie i nie wiadomo w jakim celu próbował wręczyć Dudzie jakieś papiery, rzekomo podważające uczciwość kandydata PiS przy dyskusji o ograniczeniu energetyki węglowej. Ale nie wybrzmiało to szczególnie jasno.
Końcówka znów z lekkim wskazaniem na Komorowskiego. Przy oczywistej kwestii in vitro Duda nieudolnie odwołał się do stanowiska Kościoła przywołując JP II, a zapominając o episkopacie. Komorowski zapytał z kolei o Smoleńsk i Macierewicza, ale Duda dość zgrabnie pominął pytanie milczeniem. Nie było więc w debacie Smoleńska. Nie było Macierewicza. Straszenie PiS-em bardzo więc słabe. Prawie bez zębów.