Wczoraj, w sobotę 30 maja o 16:15, przy wyjściu z metra na stacji „Świętokrzyska" (zdjęcie nr 1), rozwianą połą marynarki musnąłem świeżo pomalowany słupek chodnikowy. Być może pralni chemicznej uda się tę żółtą plamę usunąć. Jeśli nie – garnitur będzie do wyrzucenia (zdjęcie numer 2). Szedłem na uroczysty ślub do pobliskiego Kościoła Wszystkich Świętych.
Zwykły zdrowy gospodarski rozsądek mówi, że nie powinno się malować olejną farbą chodnikowych słupków, zwłaszcza w samiutkim centrum stolicy, zwłaszcza przy wyjściu z metra, zwłaszcza w środku dnia, zwłaszcza przy zaplanowanej w okolicy imprezie masowej (ustawiona estrada, zgromadzone siły policyjne) – bez odpowiednich zabezpieczeń. Żadnym takim zabezpieczeniem nie jest przywiązana do słupka kartka z napisem „świeżo malowane" (zdjęcie nr 3), tak samo jak przed wpadnięciem do trzymetrowego wykopu nie zabezpiecza kartka z napisem „uwaga wykop". Takie miejsca trzeba w odpowiedni sposób odgrodzić od przechodniów tak, aby nie mogli przypadkowo wpaść do dołu albo otrzeć się o słupek. Wstyd przypominać o takich oczywistościach.
Notabene, chwilę potem na moich oczach jakiejś damie przytrafiło się w tym samym miejscu dokładnie to samo (krzyczała z wściekłością „nowa sukienka na śmietnik!" i dala mi numer telefonu). A ile ludzi dopiero w domu zauważyło, że ma na ubraniu jakieś lepkie żółte plamy?
Napisanie tego pisma zajmuje mi czas. Podobnie – zrobienie odbitek fotograficznych. Podobnie – pójście na pocztę i wysłanie tego listu.
By zakończyć: oczekuję szybkiej rzeczowej odpowiedzi od mojego Miasta (podaję swoje namiary w nagłówku) wraz z klarowną deklaracją, że Miasto pokryje koszty pralni chemicznej (kilkadziesiąt złotych) oraz koszty zrobienia odbitek i nadania listu poleconego (kilkanaście złotych). Z poważaniem – Stanisław Remuszko".