I przede wszystkim, by największych sukcesów od czasów drugiej wojny nie zanotowały partie nacjonalistyczne. To drugie staje się właściwie faktem, Alternatywa dla Niemiec po raz pierwszy w sondażu stała się trzecią partią kraju (po CDU/CSU i SPD) i zdobyła ponad 10 proc. poparcia.
Ale Merkel nadal nie chce przyznać, jak wielkim błędem było zaproszenie do Europy milionów przybyszów, głównie muzułmanów. W rządzie niemieckim i elitach wciąż dominuje hasło: „Damy radę".
Inaczej jest we Francji. Wybitni intelektualiści, z którymi w ostatnich dniach przeprowadzała wywiady „Rzeczpospolita", nie kryją, że integracja muzułmanów się nie powiodła i trzeba bardzo ostrożnie przyjmować nowych. Dlaczego? „Muzułmanie się nie integrują, bo są muzułmanami" – mówi Alain Besançon. „Uważano, że wartości republiki wezmą górę nad mentalnością sekciarską i przemocą. To był fundamentalny błąd" – stwierdza z kolei Dalil Boubakeur. „Islam, choć niecały, wypowiedział Zachodowi wojnę na śmierć i życie". „Prawo do azylu nie może otwierać drogi do Europy milionom" – to wreszcie słowa Alaina Finkielkrauta.
Można się zastanawiać, czy elity francuskie w przeciwieństwie do niemieckich formułują tak swoje opinie tylko dlatego, że są w szoku po piątkowym zamachu na Paryż. Czy też artykułują to, co myślą elity w całej Europie, ale w Niemczech boją się powiedzieć, przytłoczone poprawnością polityczną i poczuciem odpowiedzialności historycznej.
Im szybciej na racjonalne podejście do imigracji zdobędzie się Angela Merkel, tym lepiej. Upadek kanclerz Niemiec byłby bowiem tryumfem z jednej strony skrajnej prawicy (rośnie w siłę kosztem centroprawicy), a z drugiej – lewicy (może przejąć rządy). W Niemczech te obie siły mają nieprzyjemną dla Polski cechę – są prorosyjskie i bezlitosne dla mniejszych graczy w Europie.