Maciej Strzembosz: Partie wodzów czy kiboli

Zatrute społeczeństwo nie wybiera już między programami rozwoju kraju, lecz między plemionami.

Publikacja: 15.02.2023 03:00

Jarosław Kaczyński wierzy w supremację woli nad instytucjami

Jarosław Kaczyński wierzy w supremację woli nad instytucjami

Foto: PAP, Radek Pietruszka

Demokracja wymaga posiadania szanowanych instytucji i ich poszanowania. Wymaga rozumienia, że w dłuższej perspektywie instytucje są ważniejsze od indywidualnego przywództwa. Instytucje i to, co nazywamy świadomością instytucjonalną, zapewniają stabilność trwania w systemie, w którym z zasady horyzont trwałości wyznacza kadencja wyborcza. Instytucje są także kluczowe w budowaniu konsensusu, a zwłaszcza obszarów racji stanu, które powinny być nienaruszalne, niezależnie od wyników wyborów.

Część z tych obszarów to rodzaj oczywistej, choć niekoniecznie spisanej umowy społecznej. Część zapisana jest w okrągłych i niezobowiązujących przepisach konstytucyjnych. Żyjemy w Polsce, jesteśmy Polakami poprzez obywatelstwo, a niekoniecznie więzy krwi, chcemy żyć w państwie niepodległym, dobrze funkcjonującym i dostatnim.

Niski szacunek

Realizacja tych postulatów, droga dochodzenia do ogólnych, zrozumiałych samo przez się celów z założenia podlega weryfikacji wyborczej, ale one same nie powinny być podważane, tak jak nie powinno być podważane samo istnienie instytucji niezbędnych do osiągnięcia tych celów. Tyle teoria.

Czytaj więcej

Maciej Strzembosz: Szok systemowy

W praktyce, zwłaszcza w Polsce, szacunek do instytucji jest niebywale niski, a potrzeba chodzenia na skróty wydaje się wybitnie zakorzeniona w społeczeństwie, niemal wmontowana w nasze DNA po ponad stuleciu zaborów i prawie pół wieku komunizmu. Swoje dołożył też stan wojenny, gdzie z istoty konspirowania wynikała atomizacja niepodległościowego wysiłku i gdzie każdy z jako takim instynktem przywódczym był sobie sam sterem, żeglarzem i okrętem.

Efektem tego wszystkiego jest fenomen partii wodzowskich przy deficycie prawdziwych wodzów. Co druga partia zakładana w ostatnich latach ma w nazwie nazwisko założyciela, a dwie główne siły polityczne, PiS i KO, mogą służyć za podręcznikowe przykłady złego wpływu partii wodzowskich na praktykę demokratyczną. Są też dowodem na niedojrzałość polskiej demokracji, która nie potrafiąc wybudować instytucji działających na rzecz konsensusu społecznego, zastąpiła je wszechwładzą i nieomylnością partyjnych przywódców.

Nie jest to wyłącznie nasz problem – wystarczy przypomnieć wstrząsy w amerykańskiej, a więc stabilnej demokracji, wywołane przez zapędy wodzowskie Donalda Trumpa. Ale nasze doświadczenie jest szczególnie dojmujące. Albowiem w partiach wodzowskich osobista nienawiść liderów przekłada się na zatrucie całych segmentów życia społecznego. Gdy jest to nienawiść liderów partii dominujących, zainfekowane zostaje całe społeczeństwo. W normalnej demokracji nienawistnik jest jak najszybciej usuwany, bądź izolowany, bo oparcie polityki na nienawiści nie pozwala zdobywać większości, ani efektywnie rządzić. Prowadzi też do intelektualnego wyjałowienia, gdyż w partiach wodzowskich, jeśli nie zgadzasz się z liderem, to nie jest to debata programowa, lecz zdrada. Lojalność wobec celów ideowych zastępuje lojalność osobista, a program staje się funkcją użytkową na rzecz wyborów, a nie zestawem idei wyrażającym społeczne pragnienia i aspiracje.

Zestaw poglądów panujących w obecnej Koalicji Obywatelskiej ma się nijak do deklaracji ideowej powstającej Platformy Obywatelskiej. Osobista ewolucja Donalda Tuska, przesuwającego się konsekwentnie na lewo, sprawiła, że cała partia, chcąc nie chcąc, musiała się zmienić, podczas gdy w sytuacji silnych, dominujących i utrwalonych instytucji to Donald Tusk musiałby zmienić partię.

Supremacja woli

Jeszcze gorzej rzecz wygląda w wypadku Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński twórczo wykorzystał poglądy swego mistrza, Stanisława Ehrlicha, o supremacji woli politycznej nad instytucjami, utożsamiając wolę suwerena ze swoją własną, a interes państwa z interesem swej partii. Zaklęcia o służebności, skromności, sprawiedliwości i przestrzeganiu prawa w praktyce stały się zaklęciami właśnie, propagandowymi usprawiedliwieniami dla łamania wszelkich możliwych zasad.

Zatrute przez partie wodzowskie społeczeństwo nie wybiera już między konkurującymi programami rozwoju Polski, lecz między obozami przywódców. Życie polityczne zaczyna przypominać realia kiboli w piłce nożnej. Są kluby, które się nienawidzą, a jak grają np. w europejskich pucharach, ma mniejsze znaczenie, byleby wygrywali ze znienawidzonym rywalem zza miedzy. Zawodnik odchodzący z drużyny jest zdrajcą, a przychodzący po transferze – natychmiastowym bohaterem, nawet jeśli w ostatnim meczu opluł sędziego i złamał koledze nogę.

Z tego chocholego tańca nie ma dobrego wyjścia. W nadchodzących wyborach znów będziemy tańczyć jak nam zagrają, a stawka jest niesłychana. Do bram Europy przyszła wojna, perspektywy gospodarcze całego regionu, opierane przez lata na taniej energii z Rosji, nie wyglądają dobrze, kończą się też źródła wzrostu opartego na pracowitości i przedsiębiorczości Polaków; dla dalszego rozwoju niezbędne byłoby wsparcie instytucji, których albo nie mamy, albo nie szanujemy.

Uprzedzając zarzuty o symetryzm – z którego na co dzień jestem całkiem dumny, bo dowodzi posługiwania się rozumem, a nie identyfikacją plemienną – napiszę krótko i dobitnie: korozja państwa przez PiS i Jarosława Kaczyńskiego stanowi śmiertelne zagrożenie, dużo większe od niedoskonałości opozycji. Ale dla Polski najlepiej byłoby, gdyby te wybory były ostatnimi, w których o przywództwo rywalizują partie wodzowskie, sprowadzające dylematy polityczne do kibolskiego mordobicia w chaszczach obok zaniedbanego dworca.

Nie tylko wymiar sprawiedliwości czy kwestie obronności, ale także prawa społeczeństwa obywatelskiego i samorządność powinny być nietykalne i wyjęte z logiki politycznego sporu. Państwo powinno się wreszcie odczepić od indywidualnych praw obywateli, wspierać różnorodność kulturową, chronić prawa pracownicze i przedsiębiorczość równocześnie. A jednocześnie we wszystkich tych dziedzinach powinniśmy debatować do upadłego, jak najlepiej realizować wspólne cele i aspiracje. Debatować na argumenty, nie zaś zastanawiać się, kto jest rycerzem na białym koniu – Kaczyński czy Tusk, zwłaszcza że obaj w tych sprawach nie mają nam nic specjalnego do zaoferowania oprócz stałej chęci poszerzania swojej i partyjnej władzy.

Cóż, takie czasy, że największą nadzieję pokładam w wieku przywódców i ewidentnym braku następców. Liczę, że po najbliższych wyborach prawica, znajdując się w opozycji, by przetrwać, dokona przemiany w nowoczesną partię republikańską, a zwycięska opozycja nareszcie przestanie myśleć o odsunięciu PiS od władzy i zajmie się programem dla Polski. Trzeba mieć trochę optymizmu, nawet na starość i nawet w Polsce.

Autor jest producentem filmowym, scenarzystą i publicystą

Demokracja wymaga posiadania szanowanych instytucji i ich poszanowania. Wymaga rozumienia, że w dłuższej perspektywie instytucje są ważniejsze od indywidualnego przywództwa. Instytucje i to, co nazywamy świadomością instytucjonalną, zapewniają stabilność trwania w systemie, w którym z zasady horyzont trwałości wyznacza kadencja wyborcza. Instytucje są także kluczowe w budowaniu konsensusu, a zwłaszcza obszarów racji stanu, które powinny być nienaruszalne, niezależnie od wyników wyborów.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji
Publicystyka
Estera Flieger: Adam Leszczyński w Instytucie Dmowskiego. Czyli tak samo, tylko na odwrót
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe