Dziś trudno sobie to wyobrazić. Morze Południowochińskie roi się od okrętów wojennych obu armii, których dowódcy grają sobie wzajemnie na nosie. A to Chińczycy przeprowadzą nowe manewry z wykorzystaniem najnowszych rakiet balistycznych, a to Amerykanie po raz kolejny odważą się na manewr zgodny z regułą swobody przepływu, by udowodnić brak chińskiej wyłączności wokół archipelagów Spratly i Paraceli. Karuzela pełna żołnierzy, marynarzy i pilotów kręci się jak na razie w najlepsze i nic nie zapowiada, że któryś z jej opiekunów powie pas. Jednak przed 84 laty pewien amerykański pilot niespodziewanie stał się bohaterem Państwa Środka.
Był rok 1932. Japończycy rozpoczynali działania, które na terenie Azji stały się wstępem do II wojny światowej. Dziewięć lat przed atakiem na Pearl Harbour na drodze pilotów cesarskiej armii stanął w dość przypadkowy sposób Amerykanin, Robert Short.
Podobno od dziecka miał uczulenie na cudzą krzywdę. Nie potrafił stać bezczynnie, gdy ktoś słabszy miał gorzej. Dlatego 22 lutego przed 84 laty postanowił samotnie zaatakować sześć dwupłatowych, japońskich maszyn. Trzy Mitsubishi Type 13 oraz ochraniające je trzy myśliwce Nakajima A1N2. Short także miał do dyspozycji dwupłatowy samolot, był to Boeing Model 218 o ciemnozielonym kadłubie i żółtych skrzydłach oraz stateczniku pionowym.
Powietrzne spotkanie nie skończyło się dobrze dla Shorta. Zdołał zestrzelić jedną trzynastkę, jednak pozostałe Nakajimy wzięły go w krzyżowy ogień. Po dziesięciu minutach było już po wszystkim. Przyszłego bohatera Chin strącił Japończyk, Toshio Kuroiwa. Była to druga powietrzna potyczka japońskiego lotnictwa i druga ofiara poniesiona z ręki amerykańskiego pilota. Short zestrzelił trzy dni wcześniej, 19 lutego 1932 roku myśliwiec z porucznikiem Kidokoro.
Kuroiwa zdążył powiększyć swój wynik do 13 maszyn zestrzelonych podczas wojny chińsko-japońskiej. Po 1939 roku przeniesiono go do lotnictwa cywilnego i już jako pilot transportowy cesarskich linii lotniczych zaginął 26 sierpnia 1944 roku nad półwyspem Malajskim. Short zginął w wieku 27 lat i od razu po śmierci został okrzyknięty bohaterem chińskiej armii. Na jego pogrzeb w Szanghaju przyszło pół miliona ludzi. List do matki wychwalający czyny Amerykanina z miasta Tacoma w stanie Waszyngton podpisali dowódcy 19. armii Chiang Kwang-nai i Tsai Ting-kai oraz Tai Chi, szef policji z Szanghaju.