Pamiętam swoje zaskoczenie sprzed pięciu bodaj lat, kiedy w ciągu mniej więcej pół roku objechałem służbowo kilka wielkich metropolii. Bez najmniejszych wątpliwości stwierdziłem po powrocie, że to Warszawa jest najbardziej zadbaną z nich. I jeśli gdzieś jest równie czysto i porządnie co w naszej stolicy, to chyba tylko w Budapeszcie.
Na tym tle Nowy Jork, Londyn, Rzym, Praga czy nawet Paryż sprawiają wrażenie miast zapuszczonych. W stolicy Włoch, dla przykładu, przez tydzień obserwowałem śmieci leżące w tym samym miejscu, przy wejściu do stacji metra w centrum. Jasne, w każdej z wielkich metropolii są miejsca lepsze i gorsze, ale z wrażeniami trudno dyskutować, i te naprawdę działają na korzyść stolicy Polski. Dodam jeszcze, tak na marginesie, że nie przypadkiem londyńczyk Chris Martin z Coldplaya zachwycał się ostatnio warszawskimi bulwarami. Czegoś takiego nie ma żadna europejska stolica.
Ale piszę te słowa, by podzielić się z państwem wrażeniami z podróży do dawnego NRD, gdzie nie byłem od ponad 20 lat. I znowu większość z nich jest na korzyść Polski. Może i mamy mniej autostrad od Niemców, ale nasze bez wątpienia są w lepszym stanie i mają lepszą infrastrukturę (stacje benzynowe, restauracje). Co więcej, te wschodnioniemieckie roją się od ograniczeń prędkości i ukrytych fotoradarów, które czyhają na nieuważnego turystę. U nas, jeśli już jakieś fotoradary są, to jednak odpowiednie władze kulturalnie o tym informują. I drugi obyczaj zupełnie dla Polaka niezrozumiały: wszędzie, czy to na stacji benzynowej, czy w domu towarowym – toalety są płatne. A co ma zrobić człowiek, który właśnie przyjechał spoza Eurolandu? Proszę się domyślić.
No i kolejne wrażenie, tym razem z Drezna. Trzecie co do wielkości – po Berlinie i Lipsku – miasto wschodnich Niemiec sprawia w szczycie turystycznego sezonu wrażenie wymarłego. Jako że przyjechałem tu niemal wprost z 150-tys. Zielonej Góry, mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością: stolica Lubuskiego w porównaniu ze stolicą Saksonii to miasto tętniące życiem i pełne przybyszów z różnych stron.
Pytanie brzmi: do jakiego wniosku miałoby to nas doprowadzić? Otóż moim zdaniem do takiego: Polaku, jeśli chcesz leczyć kompleksy, jedź za granicę.