Zaraz okaże się, że wszystko da się że sobą połączyć. 3 września jest datą dla drapaczy chmur nieprzypadkową, ponieważ wówczas wypada rocznica urodzin Louisa Sullivana, Amerykanina, który zrewolucjonizował podejście do nowoczesnej architektury. Dzięki jego pomysłowości tradycyjne murowanie zostało zastąpione przez stalowe szkielety. Budynki pięły się w górę nie dostrzegając dotychczasowych ograniczeń konstrukcyjnych. Stal stawała się w owym czasie, drugiej połowie XIX wieku, tańsza i łatwiej dostępna na amerykańskim rynku. Protoplastą wieżowca został Home Insurance Building postawiony w 1885 roku w Chicago. Mierzył 42 metry.
Dziś Wieża w Dubaju ma 828 metrów, a marzenia o jeszcze wyższych konstrukcjach powstają w umysłach rzeszy architektów. Chińskie Hangzhou, do którego zjeżdżają właśnie najważniejsi ludzie świata, nie ma się jeszcze czym poszczycić, ale pod względem marzeń nie ustępuje nikomu.
Obecnie w tegorocznej siedzibie szczytu G20 znajdują się 23 konstrukcje mierzące co najmniej 150 metrów. 14 kolejnych jest w planach. Najwyższym budynkiem pozostaje Zhejiang Fortune Financial Center z 258 metrami. Hangzhou zajmuje 14. miejsce w Chinach, 25. w Azji oraz 38. na świecie pod względem liczby wieżowców. Wyższe już są w planach, niektóre z nich bliskie ukończenia. Całe miasto stara się pokazać, że poza wysokością liczy się także serdeczność.
Tej podczas szczytu G20 ma nie zabraknąć. Chiny po raz pierwszy przyjmują gości na tym poziomie, ale mają za sobą organizację igrzysk w Pekinie w 2008, światowego EXPO w Szanghaju w 2010, spotkanie APEC także w Pekinie w 2014 roku. Pieniędzy nie brakuje. Rząd pamięta, że ogromne imprezy wymagają odpowiednich środków. Pekin 2008 kosztował 42 mld dolarów, igrzyska w Rio dla porównania od 5 do 6 mld. Setki firm wokół Hangzhou nawet w odległości kilkuset kilometrów od miasta muszą na czas trwania szczytu zawiesić produkcję. Niebo musi być błękitne, najmniejszy cień smogu może popsuć wizerunek chińskiego sukcesu. G20 oznacza nie tylko bezpośrednie wydatki, ale również powstrzymanie się od zarabiania w dotychczasowym trybie.
Trawniki zgodnie ze starą propagandową zasadą malowane są na zielono. Hangzhou przeszło przyspieszoną renowację. Sprzątano wszystko, co mogło źle wypaść na zdjęciach. Mieszkańcy mieli także tępić muchy, komary, szczury i karaluchy. W parkach przez tydzień trzeba powstrzymać się od tańczenia - jednej z ulubionych form spędzania wolnego czasu szczególnie przez starszych Chińczyków. Taksówkarze mają wolne, ci wynajęci na czas szczytu przeszli nawet szkolenie antyterrorystyczne, miasto jest zablokowane przez kontrole bezpieczeństwa, lokalne restauracje serwujące kuchnię mniejszości ujgurskiej także nie mogą działać.
Mieszkańcy Hangzhou dostają w zamian możliwość obcowania z największymi politykami. Na wypadek, gdyby na ulicy udało się jakimś cudem spotkać twarzą w twarz np. z Obama, wówczas rząd także przychodzi z pomocą. Przygotowano specjalne broszurki, z których każdy chętny Chińczyk może nauczyć się podstawowych zwrotów po angielsku. Wśród stu wybranych jako najważniejsze króluje naczelne hasło promujące miasto - Hangzhou, raj na ziemi.
Chińska skala budzi podziw. Igrzyska w Rio obsługiwało 50 tys. wolontariuszy, w Hangzhou do dyspozycji przyjezdnych czeka ich aż 760 tysięcy. Rok temu podczas wojskowej parady w Pekinie z okazji zakończenia II wojny zmobilizowano ich jeszcze więcej, bo 850 tys. Reszta miasta dostała od rządu wolne. Wakacje na czas szczytu, dzięki którym Hangzhou miało stać się przejezdne, mniej zakorkowane i bardziej przyjazne ludziom Zachodu, oficjalnie rozpoczęły się 27 sierpnia. Pekin wydał na turystyczne talony wyprowadzające mieszkańców z dala od G20 podobno 1,5 mld dolarów.