Ale stawką w tej grze jest przyszłość reform, które stara się wdrożyć. Po to, by polskie uczelnie działały sprawniej, pięły się w górę w międzynarodowych rankingach i kształciły absolwentów, którzy będą umieli odnaleźć się na rynku i pomóc rozwijać się polskiej gospodarce.
Od razu trzeba powiedzieć: mimo niezwykle szerokich konsultacji, które poprzedzały wysłanie projektu ustawy do Sejmu, budzi ona kontrowersje. Część środowiska ją popiera, część potępia. Nawet ci, którym się podoba, zgłaszają zastrzeżenia do proponowanych rozwiązań. A ci, którzy ją krytykują, robią to z bardzo różnych pozycji – i obrony uczelni przed politycznym zniewoleniem, i ochrony słabych uczelni przed presją ze strony rynku.
Kontrowersje budzą dwie propozycje. Pierwsza z nich mówi, że należy skończyć z równym dzieleniem pieniędzy między uczelnie, ale skoncentrować je w uczelniach najlepszych, które będą w stanie znacząco poprawić swoje miejsce na naukowej mapie świata. To oczywiście nie podoba się uczelniom słabszym, stanowiącym większość i skutecznie lobbującym poprzez posłów ze swojego regionu.
Oczywiście, mają się czego obawiać – większość z nich nie ma szans załapać się do naukowej ekstraklasy i skazane będą na degradację do poziomu uczelni zawodowych. Ale z drugiej strony, nauka nie jest grą egalitarną, a środków nie jest zbyt wiele. Jeśli nie skoncentrujemy ich w uczelniach najlepszych, unikniemy wprawdzie rozczarowania większości, ale za to nie uzyskamy żadnego efektu poza ich przejedzeniem. W tej sprawie minister ma więc rację, choć pewnie warto byłoby wygospodarować specjalną kopertę dla regionalnych centrów akademickich, które nie mają szans na udział w ekstraklasie, ale powinny utworzyć pierwszą ligę krajową.
Druga propozycja wywołała bunt studentów najlepszych uniwersytetów, wiąże się bowiem z pewnym ograniczeniem autonomii uczelni poprzez zwiększenie roli rektorów oraz partnerów zewnętrznych, na przykład przedstawicieli biznesu. Dla krytyków oznacza to nieuzasadniony „dyktat rynku". Ale można na to spojrzeć również inaczej – uczelnie nie istnieją same dla siebie, a przyznana im w latach 90. całkowita autonomia spowodowała również skostnienie i brak presji na dostosowanie edukacji do potrzeb.