Iran mógłby zrzucić rakiety na sojuszników Ameryki – Pakistan czy na Izrael. Mógłby zablokować Zatokę Perską, odcinając dostawy ropy. Wątpliwe jednak, by był zainteresowany wywołaniem wielkiego konfliktu, w którym nie miałby silnych sojuszników.
Trzeba sobie powiedzieć jasno: Iran w końcu będzie miał bombę atomową. Nie powstrzymają go ani nowe sankcje, ani intratne interesy z Zachodem, ani groźba nalotów.
Z myślą o irańskim atomie trzeba się nauczyć żyć, tak jak się żyje z atomem pakistańskim, do którego fundamentaliści islamscy mają niedaleko. Zachód musi być gotowy technologicznie, militarnie i politycznie do ewentualnej obrony. I ta gotowość powinna działać zniechęcająco.
Żadnym rozwiązaniem nie byłby prewencyjny atak na Iran. I dobrze, że polski MSZ przekazuje to Izraelczykom, którzy raz po raz sugerują, że bombardowanie irańskich instalacji atomowych jest konieczne. Skutki takiego ataku byłyby porażające, ofiar cywilnych byłoby mnóstwo.
Iran to duży kraj z silną armią. I z opozycją, która może kiedyś sama odsunie od władzy prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. A wojna z Iranem mogłaby się przekształcić w wojnę cywilizacji islamskiej z zachodnią. Świat nie może sobie na to pozwolić.