Gdybym był spin doktorem Prawa i Sprawiedliwości, płaciłbym liberalnym ekonomistom, by teraz jak najczęściej chodzili po mediach i krytykowali przedstawioną w sobotę „piątkę Kaczyńskiego”, powtarzając te same zarzuty co trzy lata temu pod adresem programu 500+. Słyszeliśmy wówczas, że czeka nas rychła katastrofa finansów państwa, że skończymy jak Grecja, a rynek pracy się załamie z powodu masowej rezygnacji matek z etatów. Nic takiego nie miało jednak miejsca, wręcz przeciwnie, co jakiś czas przychodziły kolejne dobre wiadomości – a to, że konsumpcja napędza wzrost gospodarczy, a to, że deficyt maleje, a to, że radykalnie ograniczone zostało skrajne ubóstwo, a to, że tysiące rodzin po raz pierwszy pojechało na wakacje.
I jakby nigdy nic po ogłoszeniu pomysłów Jarosława Kaczyńskiego słyszymy dokładnie te same groźby. Tyle tylko, że większość obywateli, którzy nie są ekonomistami, będzie przekonana, iż nie są to realne argumenty, lecz jedynie polityczne straszenie. Przeciwnicy PiS przekonują dziś, że tym razem ich przepowiednie się spełnią, a poprzednio udało się tylko dlatego, że PiS miał szczęście, bo nagle gospodarka europejska ruszyła z kopyta, teraz zaś czeka nas spowolnienie, szybko skończymy jak Grecja czy Wenezuela.
I nic, że właściwie część krytyków 500+ powinna teraz zmodyfikować swoją krytykę. Bo przecież jeśli niektóre matki rezygnowały z pracy, by nie przekroczyć kryterium dochodowego koniecznego do otrzymania 500 zł również na pierwsze dziecko, to teraz, gdy wszystkie rodziny dostaną te pieniądze na każde dziecko, problem zniknie. Teraz – jeśli nie będzie istniało ryzyko utraty świadczenia – każda dodatkowa złotówka w rodzinie będzie się liczyć.
Poza tym grecka gospodarka upadła nie tylko z powodu wydatków socjalnych, lecz dlatego, że masowo i przez lata fałszowano statystyki gospodarcze, które długo maskowały pogarszającą się sytuacją finansów przeżartego korupcją państwa.
Z kolei Wenezuela jest dziś na skraju wojny domowej nie dlatego, że wprowadzono w niej pomoc dla najbiedniejszych, ale dlatego, że odebrano obywatelom wolność i wprowadzono komunistyczne rozwiązania. Wydatki socjalne w Polsce i tak są dziś znacznie mniejsze niż w Niemczech czy Francji, a jakoś właśnie te kraje podawane są za wzór, nikt nie nazywa ich państwami komunistycznymi. Tak się składa, że w polityce nie istnieją tylko dwie opcje – albo tylko wolny rynek, albo wyłącznie komunizm.