Trwa wyjaśnianie, jak doszło do przekazania Białorusi informacji dotyczących opozycjonisty Alesia Bialackiego. Prokurator generalny zapowiada, że wyciągnie konsekwencje. Zapowiedział to też premier. Strona białoruska dostała informacje, których otrzymać nie powinna. Sprawa udzielania pomocy prawnej takim państwom jak Białoruś wymaga szczególnej staranności.
Białoruś, zwracając się do Polski, skorzystała z umowy o pomocy prawnej ratyfikowanej w 1994 r. Jej przepisy obowiązują od sierpnia 1995 r. i dotyczą spraw karnych, cywilnych, rodzinnych i pracowniczych. Umowa liczy 107 artykułów, ale tylko w jednym (19) zastrzeżono, kiedy pomocy można odmówić: gdy uzyskane od Polski informacje mogą zagrozić suwerenności lub bezpieczeństwu państwa albo pozostawałoby to w sprzeczności z podstawowymi zasadami prawa strony wezwanej (w tym wypadku naszym). Zdaniem prof. Piotra Kruszyńskiego właśnie na tę ostatnią przesłankę mogła powołać się strona polska, by odmówić udostępnienia informacji, o które prosiła Białoruś.
Kierująca do nas taki wniosek strona białoruska jest zobligowana do tego, by przedstawić kwalifikację prawną oraz opis czynu, którego wniosek dotyczy. Tak też się stało i w tym wypadku.
Umowa o pomocy nie przewiduje jednak możliwości weryfikacji przez stronę polską danych przedstawionych w białoruskich wnioskach. Polska nie może też żądać żadnych dodatkowych materiałów. Nie mamy również prawa wglądu do materiałów strony białoruskiej.
Prokuratura Generalna wniosek dostała i przesłała dalej do realizacji. Taka procedura obowiązuje w sprawach wniosków kierowanych także z innych państw, z którymi Polska podpisała umowy o pomocy prawnej. Wniosek trafia do Prokuratury Generalnej, tu dostaje swojego "opiekuna", który wysyła go do właściwej jednostki. Tam jest badany i sprawdzany.