W numerze z 14 maja („Warszawscy gapie") wspominał: „Najwspanialszą uroczystością, jaką pamiętam, był pogrzeb Marszałka Piłsudskiego. Piłsudski był najdostojniejszym Polakiem, który odszedł za mojego życia. A przecież widywałem go z bardzo daleka na rewii wojsk 3 maja na placu Piłsudskiego. Słońce świeci, stoję na niemal dziś nieistniejącej (125 m!) ulicy Ossolińskich. Daleko, przed pomnikiem Księcia Józefa, dziadek na koniu. Galowe mundury oficerów, równe szeregi. Kilka metrów ode mnie – lance z proporczykami ustawione w kozioł. Pułk szwoleżerów przejeżdża przed trybuną honorową, prezentując sztandar. Patos, rytuał, ale i kolorowe święto. /.../ Niedawno oglądałem w teleodbiorniku obchody rocznicy uchwalenia konstytucji. Rocznica okrągła. Prezydent przemawia. Wiatr wieje. Defilada i parada – obowiązkowo! Skądś znam ten scenariusz. Świętować umieliśmy przecież na długo przed powstaniem terminu „długi weekend". Uroczystości było pełno. Na przykład zapomniana rocznica zwycięstwa pod  Wiedniem. Najpierw msza, potem capstrzyk na Krakowskim Przedmieściu, pod figurą Matki Boskiej Passawskiej. Poetycko i nierealnie. Kto to dziś pamięta?

Wtem słychać tętent kopyt od mostu Kierbedzia. To wjeżdża do Warszawy poczet ułanów chroniący relikwie Świętego Andrzeja Boboli. Srebrna trumienka połyskuje w zachodzącym słońcu. Święty obejmuje Warszawę. /.../

W pamięci przemykają mi Hermann Göring, który pod rękę z marszałkiem Pétainem odprowadza trumnę Marszałka, a potem wszyscy rosyjscy namiestnicy. Wspomnienia to emocjonalne obrazki. Nie układają się datami ani według oficerskich belek. Po defiladowym kroku mam więc w uszach głos, którym przemawiał tu w 1979 roku pewien Wielki Polak".

Zakończył: „To miasto przeżyło już wszystko. I zawsze na trotuarach pełno ciekawskich gapiów. Żeby opowiedzieć wnukom: „tego widziałem i tego widziałem...". Widziałem historię, która wolnym, ciężkim krokiem przemierza Warszawę".