- Pietrek, a ty jesteś Polak, czy Niemiec? – pytam młodego Ślązaka spod Opola. To głupie, tak po polsku głupie, pytanie. Peter znosi je tylko dlatego, że lubi mnie i placek z truskawkami. Mama Petera roni przede mną łzy żalu. „Bariero językowo" nie pozwala jej rozwinąć skrzydeł w pucowaniu niemieckich kibli. - Niemiec - rzecze Peter, nie żaden Pietrek. - Piotruś, a Niemcy zastrzelili ci pradziadka na wojnie – przekomarzam się. - Austriaki wojne zaczyni! – odpala niemiecki karierowicz, czyli świeżo dyplomowany operator widłowego wózka. Tak ich uczą. W szkołach i na uni. To walec. Pustynna zamieć.
A my, Polacy, siedzimy spokojnie, zamiast rzucać w telewizor kamieniami, gdy bezczelna reklama daje nam w twarz. - „Zaprojektowana w Niemczech. Wyprodukowana w Polsce. Niemiecka jakość!!!" - i wszystko jasne, kto tu jest zwierzęciem pociągowym. Niech się tylko jakiś nacjonalista pluje i dowodzi, że jeżeli w Polsce, to również i polska jakość. Zyg zyg marchewka.
To samo, gdy grupka dedrowskich szczyli urządza nie mniej bezczelne protesty w naszym kraju i ogłasza Polaków złodziejami ich rowerowego złomu. "Zostawcie nam chociaż rowery!" – ich nośne hasło. Tymczasem, nawet kierowcy z dawnych, zachodnich landów przesmykują się do Polski przez Dedrówek bezszelestnie. W obawie przed spaleniem, pobiciem, i tym podobnie, czyli z szacunku przed spadkobiercami blaszanych bębenków.
Walmy się więc dalej w piersi. Ktoś musi być ofiarą w europejskiej rodzinie. Rozczulajmy się nad krzywdą właścicieli niemieckich rowerów, rozsławiajmy ich i otwierajmy szerzej korytarze ze Wschodu i z Zachodu! Sławianie, my lubim sielanki. Lubim brać z liścia. Bądźmy mili, może nas w końcu Niemcy pokochają.
Za opinię złodziei nie zapomnijmy jednak podziękować przede wszystkim truchłom komuny. Czy mi się wydaje, czy jedna z niewyjaśnionych sprawek towarzyszy polegała na profesjonalnie zorganizowanym okradaniu Niemców rąsiami bandytów oraz zjednoczonej polsko – dedrowskiej bezpieki? Towarzysze dzielili się łupami jak leśni banici Robin Hooda. Garść złota tobie, garść mnie. Wagonów tego wysokogatunkowego dobra było sporo. A czy mi się przywidziało, że w całym RFN latami trwał i trwa proceder uprowadzania aut do Polski za zgodą i zachętą niemieckiego właściciela, który zgłasza kradzież do firmy ubezpieczeniowej i robi niezły interes? To znaczy, oszust Niemiec robi interes, a złodziejem jest Polak. Tradycyjny, czarny, niemiecki rynek pracy za cichym przez dziesięciolecia przyzwoleniem władzy jest powszechną tajemnicą.