Reklama

Wyrób kościołopodobny

Jeśli Kościół zmienić swoje duszpasterskie spojrzenie na rozwodników w ponownych związkach, to nie ma powodów, by nie dopuszczał też do komunii poligamistów – pisze publicysta.

Aktualizacja: 01.01.2015 18:13 Publikacja: 01.01.2015 15:29

Wyrób kościołopodobny

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

Rozumowania kardynała Waltera Kaspera w kwestii komunii świętej dla osób rozwiedzionych w ponownych związkach nie da się obronić. I to nie tylko teologicznie, ale nawet na poziomie logiki czy zdrowego rozsądku. Niemiecki hierarcha próbuje bowiem przekonywać, że małżeństwo może być dla Kościoła jednocześnie nierozerwalne i rozerwalne, i że to, co na poziomie doktryny jest oczywistością w życiu prywatnym i duszpasterstwie już tak oczywiste już nie jest. A żeby to zobaczyć warto posłużyć się przykładem sytuacji życiowej, która choć nie jest częsta w Europie, to w wielu miejscach stanowi realny problem duszpasterski, a mianowicie poligamii.

Między poligamią a poligamią seryjną

Wyobraźmy więc sobie, że nagle po liberalnych i konserwatywnych mediach zaczyna krążyć afrykański hierarcha, który przekonuje, że trzeba, jak najszybciej zmienić dyscyplinę sakramentów w odniesieniu do mężczyzn, którzy mają – a w Afryce jest to przynajmniej tak częste, jak rozwody w Europie – więcej niż jedną żonę. Hierarcha ten przekonywałby oczywiście, że nie chodzi mu o to, by zmienić doktrynę katolicką wedle której małżeństwo ma być monogamiczne, a jedynie o to, by zmienić praktykę duszpasterską, tak by poligamiści nie czuli się wykluczeni, a ci z nich, którzy żałują, mogli – za zgodą biskupa – przystępować do Komunii Świętej. „Chodzi oczywiście o wyjątkowe sytuacje, w których mężczyźni, którzy nie są w stanie pozostawić żadnej z żon, bez szkody dla dzieci, a którzy odczuwają głębokie pragnienie przystępowania do Eucharystii mogli być przez biskupa dopuszczeni do Niej" – mówiłby ten hierarcha. I zachęcał do szerokiej dyskusji na ten temat, sugerując jednocześnie, że każdy, kto odrzuca taką możliwość jest w istocie zwolennikiem faryzejskiego zafiksowania na prawie.

Niewierzącym Kościół nie jest do niczego potrzebny, a wierzący potrzebują Prawdy Ewangelii, a nie ściemniania i rozmywania jasnych zasad wedle zasad ducha czasów, który z Duchem Świętym nie ma nic wspólnego

Nietrudno zgadnąć, że taki pomysł zostałby natychmiast odrzucony, a sugestia, że nie chodzi przecież o zmianę zasady monogamii czy zakwestionowanie doktryny, a jedynie o wyjście naprzeciw potrzebom ogromnej rzeszy ludzi i spojrzenie z miłosierdziem na rozmaite sytuacje życiowe zostałoby uznane za zwykłe ściemnianie.

Odmienność spojrzenia na obie te sytuacje nie wynika jednak z obiektywnej różnicy między nimi, a z kulturowego imperializmu Europejczyków, którzy uznają, że tylko ich złe wybory są poprawne i akceptowalne moralnie. W istocie bowiem z punktu widzenia Kościoła rozwodnik w ponownym związku jest poligamistą, czyli człowiekiem, który ma więcej niż jedną żonę. Różnica między nim a poligamistą afrykańskim jest tylko taki, że on by wziąć nową żonę porzucił starą wraz z dziećmi, a Afrykańczyk bierze nową pozostając przy starych. Z punktu widzenia dobra dzieci jest to więc rozwiązanie – pod wieloma względami lepsze, bo nie oznacza pozostawienia własnego potomstwa.

Reklama
Reklama

Duszpasterska równia pochyła

Jeśli więc uznajemy, że Kościół powinien zmienić swoje duszpasterskie spojrzenie na rozwodników w ponownych związkach (co oznacza w praktyce rezygnację z doktryny o nierozerwalności małżeństwa), to nie ma powodów, by nie uznać, że nie da się zmienić w praktyce zmienić podejścia do zasady monogamii. A jeśli odrzucimy monogamię, to – to już pewnie oznajmiłby jakiś zachodni hierarcha (choćby taki jak belgijski biskup, który zaapelował ostatnio o błogosławienie związków LGBT) – można pójść jeszcze o krok dalej i przekonywać, że teraz trzeba – oczywiście bez zmieniania doktryny, a jedynie w przestrzeni duszpasterskiej – dopuścić do Komunii Świętej także związku poliandryczne i poliamoryczne (oczywiście tylko w sytuacji, gdy partnerzy w takim związku odczuwają, że rozpad ich związku byłby obiektywnie gorszy niż jego trwanie, a biskup uznałby podobnie). I niestety takie podejście byłoby prostą konsekwencją „teologii dwóch prawd", a także uznania, że Kościół musi dostosować się do swoich wiernych - co od jakiegoś czasu zupełnie otwarcie głosi kardynał Walter Kasper.

Mam świadomość, że takie postawienie sprawy wywoła skandal, ale warto sobie uświadomić, że wynika ono z katolickiego rozumienia małżeństwa. To ostatnie, jeśli zawarte jest ważnie, trwa aż do śmierci jednego z małżonków. Nikt, nawet papież, nie może go rozwiązać. Jeśli więc ktoś kto je zawarł porzuca swojego małżonka i wstępuje w nowy związek, to cudzołoży, dokładnie tak samo, jak ktoś kto zdradza żonę czy męża (a tym w istocie jest nowy związek) czy ktoś kto ma pięć żon czy pięciu mężów. I nie jest to nauczanie Kościoła, ale samego Jezusa Chrystusa. „Każdy, kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo; i kto oddaloną przez męża bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Łk 16, 18) – mówił Jezus.

A św. Paweł uzupełniał, że cudzołożnicy nie odziedziczą Królestwa Bożego, i przestrzegał przed niegodnym przystępowaniem do Eucharystii. „Kto spożywa chleb i pije kielich Pański niegodnie, winnym się staje Ciała i Krwi Pańskiej. Niech, przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa ten chleb i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije" (l Kor 11, 27-29) – podkreślał Apostoł Narodów.

Sól, która traci smak

Rolą hierarchów Kościoła, szczególnie tych, których papież obdarzył kardynalskim kapeluszem, jest zaś obrona i głoszenie Prawdy Ewangelii, a nie jej rozmywanie. I wcale nie chodzi tu tylko o to, że takiej właśnie wierności doktrynie instytucji, do której się należy można i trzeba wymagać od jej pracowników, a przede wszystkim dlatego, że jako katolicy wierzymy, że słowa Jezusa, a także nauczanie Pisma Świętego i Tradycji Kościoła, są niezmienne i nieomylne, a także prowadzą człowieka do Królestwa Bożego.

Jasne ostrzeżenia przed cudzołóstwem czy homoseksualizmem (a i ten element nauczania biblijnego kardynał Kasper, choć o wiele łagodniej, rozmywa) mają bronić człowieka przed bezmyślnym zmierzaniem do piekła (jakby średniowiecznie to nie zabrzmiało, jako katolik wierzę, że ono istnieje i jest realnym zagrożeniem). Jezus nie wypowiadał swoich słów z nudów, i nie po to, by utrudniać ludziom życie, ale by prowadzić nas do Ojca. Kościół zaś jest od tego, żeby ową Prawdę głosić, a nie od tego, by ją przed wiernymi ukrywać. Jeśli tego nie robi to jest jak sól, która traci smak.

Ukrywanie przed wiernymi prawdy o ich obiektywnym stanie nie ma też nic wspólnego z miłosierdziem. To ostatnie nie oznacza bowiem stwierdzenia, że grzech nie jest grzechem lub uznania, że jeśli ktoś grzeszy odpowiednio długo, to trzeba mu wybaczyć i oznajmić mu, że jego grzech grzechem nie jest. Miłosierdzie to przypomnienie, że w przypadku każdego grzechu możemy pokornie prosić o wybaczenie, i że Jezus może nam go wybaczyć. Jeśli prosimy o przebaczenie i postanawiamy poprawę.

Reklama
Reklama

Rozwodnik w ponownym związku, bez decyzji życia w czystości lub powrotu do prawdziwego małżonka, nie jest w stanie okazać postanowienia poprawy. On nadal tkwi w grzesznym związku, i nie zamierza tego zmieniać. I choć szczerze pokutującemu Bóg zawsze może wybaczyć, to – pozostając na poziomie ludzkim nie sposób udzielić mu rozgrzeszenia, wcześniej niż na łożu śmierci.

Rozmywactwo szkodzi

Otwarcie na rozwodników w nowych związkach, wbrew zapewnieniom zwolennikom takich rozwiązań, w niczym nie poprawi sytuacji Kościoła w społeczeństwach zachodnich. Dziennikarze najpierw wyrażą radość z tego rozwiązania, a potem przedstawią całą listę kolejnych żądań, które Kościół „ma zrealizować", by okazać się nowoczesnym i otwartym. A wierni? Wierni, jak w przypadku zachodnich wyznań protestanckich, które w ogromnej większości zrealizowali już wszystkie postulaty liberalnych mediów. będą głosować nogami, i opuszczać taki pozbawiony smaku i głębi Kościół. Niewierzącym Kościół nie jest do niczego potrzebny, a wierzący potrzebują Prawdy Ewangelii, a nie ściemniania i rozmywania jasnych zasad wedle zasad ducha czasów, który z Duchem Świętym nie ma nic wspólnego.

I właśnie dlatego – nawet na poziomie czysto utylitarnym – odrzucenie pomysłów kardynała Kaspera wydaje się absolutnie konieczne. Jeśli zaś do tego dodać religijną świadomość zadań Kościoła, który ma być świadkiem Bożej, a nie ludzkiej Prawdy, to konieczność ta staje się zupełnie oczywista. I aż dziwi, że teolog tej miary, co kardynał Kasper tego nie dostrzega.

Dziwić też może, że niemiecki hierarcha nie widzi, że odstępstwo od prawd wiary nie przynosi najmniejszych korzyści, także w jego własnym, ojczystym Kościele. Niemcy odchodzą od niego, choć przecież akurat w nim postulaty Kaspera są już zrealizowane. A odchodzą, bo nikomu nie jest potrzebny Kościół liberalny. Ten ostatni przypomina bowiem wyrób czekoladopodobny, który z czekoladą wspólną ma tylko nazwę. Jeśli ktoś chce zjeść prawdziwą czekoladę – by pozostać przy tym porównaniu – powinien sięgnąć po prawdziwą doktrynę przedstawioną, choćby przez św. Jana Pawła II, w encyklice „Familiaris consortio". I właśnie do tego, na koniec, zachęcam.

Autor jest redaktorem naczelnym TV Republika

Publicystyka
Jan Zielonka: Lottokracja na ratunek demokracji
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Pożar w PiS. Czy partia bezpowrotnie straciła część wyborców na rzecz obu Konfederacji?
Publicystyka
Grzegorz Rzeczkowski: Odpowiedź na wywiad z Jackiem Gawryszewskim
Publicystyka
Jakub Sewerynik: Komu przeszkadzała Chanuka w Pałacu Prezydenckim?
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Czy dla europejskiej prawicy MEGA to dar niebios?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama