Wokół tej sprawy od kilku tygodni toczyła się ciekawa gra wewnątrz PSL, która wygenerowała zupełnie nowe układy sił w partii. Dwaj ministrowie PSL: rolnictwa Marek Sawicki i pracy Władysław Kosiniak-Kamysz, chcieli, by kandydatem ludowców był Bronisław Komorowski, ignorując fakt, iż urzędujący prezydent wywodzi się z Platformy Obywatelskiej, a więc ta partia jest jego naturalnym zapleczem, a PSL będzie tylko na przyczepkę.
Z kolei Janusz Piechociński, wicepremier i minister gospodarki, chciał partyjnego kandydata i zrobił bardzo wiele, by do tego doprowadzić.
Spotykał się z działaczami terenowymi, namawiając ich na „nową estetykę", jak mówił o Adamie Jarubasie, i zręcznie torpedował próby porozumienia z prezydentem. Wśród polityków PSL można usłyszeć, że Piechociński był zdeterminowany, by postawić na swoim, a więc groźbą, prośbą i perswazją ostatecznie przeforsował swoje stanowisko.
Tym bardziej że jego adwersarze nie potrafili się zorganizować, dogadać z Bronisławem Komorowskim i przedstawić członkom Rady Naczelnej ewentualnych korzyści płynących z poparcia polityka spoza PSL.
Na pytanie, dlaczego Januszowi Piechocińskiemu aż tak bardzo zależało na przeforsowaniu partyjnego kandydata, niektórzy PSL-owcy odpowiadają, że lider w ten sposób odreagował lekceważenie, z jakim spotyka się w rządzie Ewy Kopacz ze strony jej samej i ministrów PO, a które nie dotyka ani Sawickiego, ani Kosiniaka-Kamysza.
Jeżeli to prawda, to i szefowa rządu, i jej ministrowie z Platformy mogą sobie teraz pluć w brodę, że nie powstrzymali się od gestów lekceważenia. Kandydat PSL może bowiem skomplikować kampanię Bronisławowi Komorowskiemu. Jarubas, działacz samorządowy, co prawda nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, ale trzeba się będzie do niego odnosić jak do przeciwnika politycznego.